Po chwili dołączyłam do zdyszanych chłopaków, czekających już na plaży. Było widać, że znają siebie na wylot. Najlepsze w nich była bijący po oczach blask sympatyczności i chęci pomocy. Pamiętałam, że zawsze chciałam przyjechać na tą plażę z Jen, lecz nigdy nie miałyśmy odpowiedniego transportu. Wtedy stałam patrząc na obijające się fale o wielkie głazy, jednak nie byłam tam sama. Ze mną były osoby, które robiły wszystko, żeby tylko poprawić mi humor, abym tylko nie myślała o śmierci, cieszyła się chwilą. Harry`ego znałam dłużej, ale co znaczą dni, jak ja już się do nich
przyzwyczaiłam? Zaczęłam się zastanawiać, czy samobójstwo Jenny otwarło
nowy rozdział w moim życiu, może to ona sprowadziła Harolda, który
znalazł mnie w parku z pociętymi żyłami i teraz nade mną czuwa. I
wiedziałam jedynie, że ona jest w śród nas, obserwuje to co robię i
broni od wszystkiego co złe, ponieważ nadal mnie kocha.
-Ej, kontaktujesz? -Zapytał rozbawiony Zayn. Przy tym samym wyrwał mnie z myślenia, a one pierwszy raz były mądre.
- Tak, tak. - Uśmiechnęłam się, lecz za bardzo nie wiedziałam o co chodzi.
-Będziesz tak tu stała, czy idziesz z nami?- zapytał Harry kierujący się w stronę morza.
-Postoje.
-To był sarkazm, idziesz z nami.
-Teraz mi jaszcze będziesz rozkazywał, tak?
-Jak najbardziej. -Uśmiechnął się Loczek.
-Chyba cię pogrzało. -Zaśmiałam się.
-Nie wydaje mi się. -Harry cały czas drążył temat.
-Nie będziesz mną rządził.
-Będę. -odpowiedział pewnie.
-Nie! - Krzyknęłam z uśmiechem.
-zaraz cię do wody wrzucę i będziesz miała swoje nie. -Uśmiechnął się jeszcze bardziej.
-Nie zrobisz tego.
-Prowokujesz mnie, radził bym ci uciekać. Liczę do trzech...jeden, dwa...
-śmieszny jesteś! -zaczęłam się śmiać.
-Trzy! -Krzyknął Harry, po czym wystartował prosto z za mną.
Byłam pewna, że nie będzie mnie gonił. Biegłam ile sił w nogach, lecz na końcu już na prawdę nie wytrzymałam i zatrzymałam się w miejscu. Czego Harold się w ogóle nie spodziewał i odwracając się do tyłu, aby spojrzeć gdzie jestem, potknął się o kamyczek i upał na mokry piasek.
czwartek, 3 października 2013
wtorek, 24 września 2013
Rozdział 11.
,, Twój los kształtuje się w momentach podejmowania decyzji. ''
Wyszliśmy ze szpitala trzymając się za ręce. Szliśmy wysadzonym chodnikiem, kiedy to ja skręciłam puszczając jego dłoń. Skręciłam w drugą stronę, w stronę mojego domu. Oddalałam się coraz bardziej, nagle poczułam mocny, bolesny ucisk na nadgarstku. Odwróciłam głowę do tyłu z niesmakiem, zakrywając usta ręką, żeby nie było widać za dużo uczuć. Nie spodziewałam się, że chłopak, który przypadkowo znalazł mnie prawie martwą, tak bardzo ze mną zżyty.
-Nigdzie się nie wybierasz. -powiedział przestraszony.
-Chciałam iść do domu. -Odpowiedziałam, po czym spojrzałam na nadgarstek. -To boli. -Powiedziałam spokojnie, wyrywając rękę, idąc dalej w swoim kierunku.
-Co ty robisz?! -krzyknął za mną stojący chłopak.
-Nic nie robię. -odpowiedziałam, odwracając się gwałtownie. Czułam się winna, lecz dokładnie nie wiedziałam dlaczego.
-Spędzałem z tobą całe dnie w szpitalu. Mówiłaś mi o wszystkim. Masz zamiar tak po prostu ode mnie odejść? -zapytał, jego głos robił się przygnębiony. Mówił to z niedowierzaniem.
-Harry. -do oczu naleciały mi łzy. -Nie chce spieprzyć następnego życia, bliskiej mi osobie. -Głos zaczął mi się załamywać. -Boje się, że cię skrzywdzę. -Odwróciłam wzrok, patrząc na moje buty. -Jeszcze bardziej..że ty mnie.-Uniosłam głowę do góry i popatrzałam prosto w jego oczy. Patrzał na mnie bez słowa. Nie wiedziałam co to ma oznaczać. -Ja już pójdę. -Rzuciłam, idąc powoli krokami do tyłu, po chwili odwracając wzrok na ulicę.
-Nie zrobisz mi tego. Nie odejdziesz. Ja cię nie zostawiłem, a wiesz, że mogłem Cię olać. -Powiedział cicho do moich pleców.
-Dlaczego nie pozwalasz mi odejść?! -krzyknęłam, przez łzy.
-Bo się do ciebie przywiązałem.
-Boję się. -Schowałam twarz w ręce. Ten chłopak rył mi w psychice. A co będzie jak odejdzie? Po prostu zniknie z mojego życia? Nie pozbieram się. Dlatego wtedy chciałam to zakończyć, ale on za wszelką cenę nie pozwalał. Udowodnił to przytulając mnie w tej chwili na środku ulicy. Znowu się zaczynało. Czułam jego ciepło, jak mocno mnie trzymał, abym nie odeszła. Wtedy byłam doceniona.
-Ze mną jesteś bezpieczna. -Oderwał swoje ciało, trzymając swoje ręce na moich ramionach. -Nie uciekaj ode mnie. Zostańmy przyjaciółmi. -Po tych słowach coś mocno mnie zabolało. nie wiedziałam dokładnie co do niego czuje, ale przyjaźń damsko-męska z moich perspektyw zawsze kończyła się źle.
-To gdzie chcesz mnie zabrać? -Oderwałam się od smutnego tematu, uśmiechając się. Nigdy nie lubiłam pokazywać prawdziwych uczuć.
-Zobaczysz.. -Uśmiechnął się i zaprowadził pod srebrne BMW. -Proszę. -Otworzył przednie drzwi pasażera. Powoli wsiadłam do tego dużego cudeńka. -Jedzie ktoś z nami? -Zapytał pozostałą czwórkę.
-Ja mogę. -Podszedł bliżej Niall.
-To wsiadaj na tyle. -Odpowiedział i usiadł za kółkiem.
Całą drogę Harry siedział cicho, jednak ja nie potrafię wytrzymać w milczeniu, więc co chwile odzywałam się do blondynka. Dowiadując się przy tym, że pochodzi z Irlandii i tak na prawdę jest brunetem.
Po trzydziestu minutach, Harold zaczął powoli zwalniać, skręcając na zaokrąglony parking otoczony drewnianym mostkiem z widokiem na Jezioro.
-Jesteśmy. -powiedział i wyjął kluczyki ze stacyjki. Niall wyszedł jako pierwszy, zaraz po nim -ja. Chłopacy przeskoczyli płotek i zbiegli z dość stromej górki.
***
W ogóle nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Mało weny, krótki rozdział, w takiej długiej przerwie :c
Postaram się jak najszybciej dodać nowy rozdział, będę robiła tak, aby był jak najdłuższy! ;*
Wyszliśmy ze szpitala trzymając się za ręce. Szliśmy wysadzonym chodnikiem, kiedy to ja skręciłam puszczając jego dłoń. Skręciłam w drugą stronę, w stronę mojego domu. Oddalałam się coraz bardziej, nagle poczułam mocny, bolesny ucisk na nadgarstku. Odwróciłam głowę do tyłu z niesmakiem, zakrywając usta ręką, żeby nie było widać za dużo uczuć. Nie spodziewałam się, że chłopak, który przypadkowo znalazł mnie prawie martwą, tak bardzo ze mną zżyty.
-Nigdzie się nie wybierasz. -powiedział przestraszony.
-Chciałam iść do domu. -Odpowiedziałam, po czym spojrzałam na nadgarstek. -To boli. -Powiedziałam spokojnie, wyrywając rękę, idąc dalej w swoim kierunku.
-Co ty robisz?! -krzyknął za mną stojący chłopak.
-Nic nie robię. -odpowiedziałam, odwracając się gwałtownie. Czułam się winna, lecz dokładnie nie wiedziałam dlaczego.
-Spędzałem z tobą całe dnie w szpitalu. Mówiłaś mi o wszystkim. Masz zamiar tak po prostu ode mnie odejść? -zapytał, jego głos robił się przygnębiony. Mówił to z niedowierzaniem.
-Harry. -do oczu naleciały mi łzy. -Nie chce spieprzyć następnego życia, bliskiej mi osobie. -Głos zaczął mi się załamywać. -Boje się, że cię skrzywdzę. -Odwróciłam wzrok, patrząc na moje buty. -Jeszcze bardziej..że ty mnie.-Uniosłam głowę do góry i popatrzałam prosto w jego oczy. Patrzał na mnie bez słowa. Nie wiedziałam co to ma oznaczać. -Ja już pójdę. -Rzuciłam, idąc powoli krokami do tyłu, po chwili odwracając wzrok na ulicę.
-Nie zrobisz mi tego. Nie odejdziesz. Ja cię nie zostawiłem, a wiesz, że mogłem Cię olać. -Powiedział cicho do moich pleców.
-Dlaczego nie pozwalasz mi odejść?! -krzyknęłam, przez łzy.
-Bo się do ciebie przywiązałem.
-Boję się. -Schowałam twarz w ręce. Ten chłopak rył mi w psychice. A co będzie jak odejdzie? Po prostu zniknie z mojego życia? Nie pozbieram się. Dlatego wtedy chciałam to zakończyć, ale on za wszelką cenę nie pozwalał. Udowodnił to przytulając mnie w tej chwili na środku ulicy. Znowu się zaczynało. Czułam jego ciepło, jak mocno mnie trzymał, abym nie odeszła. Wtedy byłam doceniona.
-Ze mną jesteś bezpieczna. -Oderwał swoje ciało, trzymając swoje ręce na moich ramionach. -Nie uciekaj ode mnie. Zostańmy przyjaciółmi. -Po tych słowach coś mocno mnie zabolało. nie wiedziałam dokładnie co do niego czuje, ale przyjaźń damsko-męska z moich perspektyw zawsze kończyła się źle.
-To gdzie chcesz mnie zabrać? -Oderwałam się od smutnego tematu, uśmiechając się. Nigdy nie lubiłam pokazywać prawdziwych uczuć.
-Zobaczysz.. -Uśmiechnął się i zaprowadził pod srebrne BMW. -Proszę. -Otworzył przednie drzwi pasażera. Powoli wsiadłam do tego dużego cudeńka. -Jedzie ktoś z nami? -Zapytał pozostałą czwórkę.
-Ja mogę. -Podszedł bliżej Niall.
-To wsiadaj na tyle. -Odpowiedział i usiadł za kółkiem.
Całą drogę Harry siedział cicho, jednak ja nie potrafię wytrzymać w milczeniu, więc co chwile odzywałam się do blondynka. Dowiadując się przy tym, że pochodzi z Irlandii i tak na prawdę jest brunetem.
Po trzydziestu minutach, Harold zaczął powoli zwalniać, skręcając na zaokrąglony parking otoczony drewnianym mostkiem z widokiem na Jezioro.
-Jesteśmy. -powiedział i wyjął kluczyki ze stacyjki. Niall wyszedł jako pierwszy, zaraz po nim -ja. Chłopacy przeskoczyli płotek i zbiegli z dość stromej górki.
***
W ogóle nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Mało weny, krótki rozdział, w takiej długiej przerwie :c
Postaram się jak najszybciej dodać nowy rozdział, będę robiła tak, aby był jak najdłuższy! ;*
sobota, 31 sierpnia 2013
Rozdział 9.
Przepraszam.
-Kochanie, nie masz za co przepraszać. -Uśmiech Harry`ego spowodował mój uśmiech.
-Kiedyś było tak dobrze. Była Jenna. -W myślach powtarzałam `nie płacz do cholery`.
-Jenna?
-Moja przyjaciółka się zabiła. Harry, ja chcę jechać do domu. Załatw to z nimi, Proszę. -Spojrzałam w jego oczy. Z moich cały czas wypływały łzy. -Nic tutaj nie mogę. Jak zobaczą, że płaczę, zostanę tutaj na
wieczność.
-Przestań płakać. Już do nich idę. -Powiedział po czym wyszedł z pokoju.
Otarłam mokre policzki. Podeszłam do otwartego okna.
-Będzie dobrze. -powtarzałam.
-Jezu, jacy ludzie. -usłyszałam zdenerwowany głos Harry`ego. Podszedł obok mnie. Oparł się rękoma o biały parapet. -Dopiero pod wieczór. -Powiedział odwracając głowę w moją stronę.
-Dziękuje. -odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, po czym on to odwzajemnił. Miałam ochotę się do niego przytulić, no ale przecież praktycznie znamy się dwa dni. Jet dla mnie niby obcy, a jednak tak bliski. Z moich rozkimn wyrwał mnie sygnał dzwoniącego telefonu. Harry odszedł na chwilkę.
-`Czego chcecie?...Tak jak mówiłem...Nie Zayn, nie!...Nie próbuje...Zayn!...`- Tyle usłyszałam.
-Ja... zaraz wrócę. -Wyszedł z sali.
Nie powstrzymywałam go. Wiedziałam tylko, że dzwonił jakiś Zayn, a Harry niby był zły, ale się śmiał... Ciągle na mnie patrzył. Co to miało w ogóle znaczyć. Usiadłam na łóżku i zaczęłam bawić się telefonem. Mijały kolejne minuty, a Harry`ego nie było. Zostawił bluzę, więc wiedziałam, że wróci. Odrywając zmęczone oczy od światła ekranika w telefonie, spojrzałam na zieloną ścianę. Nagle coś myknęło przy szybie, wbudowanej w ścinie. Przyglądałam się niej ,z myślą, że jest następna akcja ratowania życia, ale to co zobaczyłam mnie zdziwiło... w tym pozytywnym sensie. Na początku widziałam jakiegoś Mulata, którego potem zaczął dusić Harry.
Na samym końcu przyszła pielęgniarka i ich wyzwała za głośne zachowanie. Myślałam, że wybuchnę śmiechem, gorszą sprawą było to, iż Harry wrócił z kolegami, których ja totalnie nie znałam. Po chwili powoli gęsiego weszła piątka chłopaków. Miałam ochotę zamordować Harry`ego.
-Więc Natalko! -odezwał się Harry.
-Nie mów na mnie `Natalka` -Odpowiedziałam, dość zdenerwowanie ze sztucznym uśmiechem.
-Jesteś zła? -Uśmiechnął się jeszcze bardziej.
-Nie w ogóle. Zaraz po proszę o skalpel i cię wykastruje o ile coś tam masz. -Mój sztuczny wyraz twarzy zmienił się na na prawdę wściekły, lecz z uśmiechem.
-Uuuu...- Usłyszałam chórek nieznanych mi chłopaków.
-Mówiłem, że jest wspaniała. -Harry patrzał na mnie z tak szyderczym uśmiechem, że chciałam go uderzyć, jednak coś mnie powstrzymywało...`Wspaniała`...`Jest Wspaniała`...
-I ładna. -Odezwał się krótko obcięty chłopak.
Harold momentalnie spojrzał się na chłopaka piorunującym wzrokiem, chociaż ten był zadowolony z tego co powiedział, a nawet dumny.
-Kochanie, nie masz za co przepraszać. -Uśmiech Harry`ego spowodował mój uśmiech.
-Kiedyś było tak dobrze. Była Jenna. -W myślach powtarzałam `nie płacz do cholery`.
-Jenna?
-Moja przyjaciółka się zabiła. Harry, ja chcę jechać do domu. Załatw to z nimi, Proszę. -Spojrzałam w jego oczy. Z moich cały czas wypływały łzy. -Nic tutaj nie mogę. Jak zobaczą, że płaczę, zostanę tutaj na
wieczność.
-Przestań płakać. Już do nich idę. -Powiedział po czym wyszedł z pokoju.
Otarłam mokre policzki. Podeszłam do otwartego okna.
-Będzie dobrze. -powtarzałam.
-Jezu, jacy ludzie. -usłyszałam zdenerwowany głos Harry`ego. Podszedł obok mnie. Oparł się rękoma o biały parapet. -Dopiero pod wieczór. -Powiedział odwracając głowę w moją stronę.
-Dziękuje. -odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, po czym on to odwzajemnił. Miałam ochotę się do niego przytulić, no ale przecież praktycznie znamy się dwa dni. Jet dla mnie niby obcy, a jednak tak bliski. Z moich rozkimn wyrwał mnie sygnał dzwoniącego telefonu. Harry odszedł na chwilkę.
-`Czego chcecie?...Tak jak mówiłem...Nie Zayn, nie!...Nie próbuje...Zayn!...`- Tyle usłyszałam.
-Ja... zaraz wrócę. -Wyszedł z sali.
Nie powstrzymywałam go. Wiedziałam tylko, że dzwonił jakiś Zayn, a Harry niby był zły, ale się śmiał... Ciągle na mnie patrzył. Co to miało w ogóle znaczyć. Usiadłam na łóżku i zaczęłam bawić się telefonem. Mijały kolejne minuty, a Harry`ego nie było. Zostawił bluzę, więc wiedziałam, że wróci. Odrywając zmęczone oczy od światła ekranika w telefonie, spojrzałam na zieloną ścianę. Nagle coś myknęło przy szybie, wbudowanej w ścinie. Przyglądałam się niej ,z myślą, że jest następna akcja ratowania życia, ale to co zobaczyłam mnie zdziwiło... w tym pozytywnym sensie. Na początku widziałam jakiegoś Mulata, którego potem zaczął dusić Harry.
Na samym końcu przyszła pielęgniarka i ich wyzwała za głośne zachowanie. Myślałam, że wybuchnę śmiechem, gorszą sprawą było to, iż Harry wrócił z kolegami, których ja totalnie nie znałam. Po chwili powoli gęsiego weszła piątka chłopaków. Miałam ochotę zamordować Harry`ego.
-Więc Natalko! -odezwał się Harry.
-Nie mów na mnie `Natalka` -Odpowiedziałam, dość zdenerwowanie ze sztucznym uśmiechem.
-Jesteś zła? -Uśmiechnął się jeszcze bardziej.
-Nie w ogóle. Zaraz po proszę o skalpel i cię wykastruje o ile coś tam masz. -Mój sztuczny wyraz twarzy zmienił się na na prawdę wściekły, lecz z uśmiechem.
-Uuuu...- Usłyszałam chórek nieznanych mi chłopaków.
-Mówiłem, że jest wspaniała. -Harry patrzał na mnie z tak szyderczym uśmiechem, że chciałam go uderzyć, jednak coś mnie powstrzymywało...`Wspaniała`...`Jest Wspaniała`...
-I ładna. -Odezwał się krótko obcięty chłopak.
Harold momentalnie spojrzał się na chłopaka piorunującym wzrokiem, chociaż ten był zadowolony z tego co powiedział, a nawet dumny.
środa, 28 sierpnia 2013
Rozdział 10.
`Uprzejme spojrzenie i uśmiech znaczą często więcej, niż udana rozmowa.`
Początkowo dziwnie się czułam w towarzystwie samych, nie znanych mi chłopaków, lecz wraz z czasem atmosfera robiła się naturalna. Poznałam Zayn`a, z którym Harry wcześniej rozmawiał przez telefon. Wśród nich był jeszcze Liam, który mimo swojej dziewczyny, lubił mnie obdarowywać komplementami. Louis był jednym z najzabawniejszych i najsympatyczniejszych osób zgromadzonych w moim otoczeniu. Za to Niall był przesłodkim blondynkiem. Stworzyli piątkę przyjaciół, która wynikając z ich opowiadań, spotkała się przypadkowo. Każdy z nich pochodził z innego, odległego miasta. Wszyscy spotkali się w X-Factor,
jednak żaden z nich nie przeszedł do domu Jurora. Jak to Harry powiedział `Przynajmniej mamy siebie`. W całej swojej odrębnej przyjaźni z Jennifer, nigdy nie usłyszałam słowa typu `Dziękuje, za to, że jesteś`. Siedząc cicho w myślach, nie przytomnie patrzałam się na Lou. Wiem tylko, że o czymś rozmawiali, ale nie powtórzyłabym słowa, bo nic nie pamiętałam.
-Żyjesz? -zapytał rozśmieszony Harold. W pewnym momencie doszło do mnie to, że poznałam nowych ludzi, jestem w szpitalu i że...Jenna nie żyje.
-Umarłam. -Uśmiechnęłam się, chociaż tak na prawdę miałam ochotę się rozpłakać.
-Jeszcze trochę i wychodzimy. -do tematu włączył się Nialler. Uśmiechnęłam się szerzej. Od niego bił taki blask ciepła i miłości...a może to przez jego piękne niebieskie oczy. Zawsze w chłopakach uwielbiałam Oczy, usta i budowę ciała. Muszę przyznać, że zgromadzona grupa w okół mnie miała przepiękne paczadła, jednak w muszę powiedzieć, że Lou ze swoimi Lazurowymi oczami przebijał wszystkich. Na prawdę była przemiła atmosfera, do puki ktoś nie zawitał w moje szpitalne progi.
-Co ty tu jeszcze robisz? -do pokoju wszedł doktor, którego osobiście nie znałam.
-No siedzę. Nie kazaliście mi opuścić szpitala do osiemnastej. -odpowiedziałam patrząc na jego odrażającą, starą twarz.
-Natychmiast wyjdźcie z tego pokoju. -Wskazał palcem na białe, otwarte drzwi od sali.
-Czy pan jest normalny? -powiedziałam z oburzeniem, chociaż z drugiej strony, tak jak Liam, Louis i Niall nie mogłam ze śmiechu.
-Nie jest pan moim lekarzem. -Jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona ze złości. -Chcę rozmawiać z Klarą! -Powiedziałam tonem, jakbym chciała rozmawiać z adwokatem. W tym momencie Niall nie wytrzymał. W sali rozbiegł się dźwięk jego cudownego śmiechu.
-Otóż moja panno. Po wypis zapraszam. -Słychać było, że zaraz wykrzyczy coś na mnie na cały szpital.
-Nie ruszam się stąd. Gdzie jest mój lekarz?! -Nie dawałam za wygraną.
-Klary i Alfreda nie ma! Idź po wypis! -zaczął krzyczeć. Był tak zły, a chłopacy po prostu umierali ze śmiechu, tarzając się po podłodze.
-Co za gbur. -nie oczekiwanie Harry podniósł się z krzesła. Kierował się w stronę drzwi -Idę po wypis. -powiedział, gdy był już za drzwiami. -chociaż chłopaka masz normalnego. -powiedział wściekły lekarz, który po chwili wyszedł.
-Chłopaka? -powiedział cicho Niall.
-właśnie. -spojrzałam zdziwiona na chłopaka.
Po nie spęłna pięciu minutach, Harold wrócił do pokoju.
-Nie musisz się pakować, prawda? Wychodzimy z tego szpitala. -nigdy nie widziałam tak wkurzonego Harry`ego.
-Nie. -odpowiedziałam lekko zdezorientowana.
Zeszłam ze szpitalnego łóżka i podeszłam do loczka. Wyszłam po za próg białej sali i prawie przeżyłam szok.
Na korytarz szpitalnym był straszny tłok. Okazało się, że na jakiejś autostradzie rozbiły się dwa autobusy i jest sporo rannych i w poważnym stanie. Nie było jak przejść, aż w końcu utkwiłam w jednym miejscu. Widząc moje zakłopotanie, Harold spojrzał się na mnie i się uśmiechnął.
-Och, Natalko. Mam nadzieje, że nie będziesz mi miała tego za złe. -Chłopak splątał nasze ręce i pociągnął do przodu. Prawdę mówiąc, nie wiedziałabym jak przejść, ale Harold brnął w tłumie, aż w końcu znaleźliśmy wolną windę. Musieliśmy zjechać osiem cholernych pięter w dół, a ja się boję małych pomieszczeń, szczególnie szpitalnych wind. Miałam na tyle szczęścia, że Harry cały czas trzymał mnie za rękę. Zjerzdżając w dół czułam straszny strach, lecz z tych zamysłów wyrwała mnie rozmowa.
-Nie rób już tego. -wyszeptał mi do ucha.
-Dobrze. -Odwróciłam głowę w jego stronę, naszę nosy prawie się stykały.
-Obiecaj. -Czułam jego ciepły oddech.
-Obiecuje. -Powiedziałam, wpatrując się w jego zielone oczyska, po czym odwróciłam wzrok na wciąż patrzącego się na nas Nialler`a. Nie chcąc być wredna uśmiechnęłam się do niego. Wtedy też poczułam ciepłego, miłego buziaka w głowę...Chyba nie muszę mówić od kogo. Było to z lekka dziwne, znać kogoś parę dni, a być z kimś tak blisko. Wychodząc z windy, Harry cały czas trzymał moją dłoń. Miał bardzo delikatne ręce. Jego kumple ciagle patrzyli się na nas, lecz byłam w lekkim zakłopotaniu. Nie wiedziałam czy mam go puścić, czy się wyszarpnąć, lecz jednego byłam pewna... Nie chciałam się od niego oddalać.
Początkowo dziwnie się czułam w towarzystwie samych, nie znanych mi chłopaków, lecz wraz z czasem atmosfera robiła się naturalna. Poznałam Zayn`a, z którym Harry wcześniej rozmawiał przez telefon. Wśród nich był jeszcze Liam, który mimo swojej dziewczyny, lubił mnie obdarowywać komplementami. Louis był jednym z najzabawniejszych i najsympatyczniejszych osób zgromadzonych w moim otoczeniu. Za to Niall był przesłodkim blondynkiem. Stworzyli piątkę przyjaciół, która wynikając z ich opowiadań, spotkała się przypadkowo. Każdy z nich pochodził z innego, odległego miasta. Wszyscy spotkali się w X-Factor,
jednak żaden z nich nie przeszedł do domu Jurora. Jak to Harry powiedział `Przynajmniej mamy siebie`. W całej swojej odrębnej przyjaźni z Jennifer, nigdy nie usłyszałam słowa typu `Dziękuje, za to, że jesteś`. Siedząc cicho w myślach, nie przytomnie patrzałam się na Lou. Wiem tylko, że o czymś rozmawiali, ale nie powtórzyłabym słowa, bo nic nie pamiętałam.
-Żyjesz? -zapytał rozśmieszony Harold. W pewnym momencie doszło do mnie to, że poznałam nowych ludzi, jestem w szpitalu i że...Jenna nie żyje.
-Umarłam. -Uśmiechnęłam się, chociaż tak na prawdę miałam ochotę się rozpłakać.
-Jeszcze trochę i wychodzimy. -do tematu włączył się Nialler. Uśmiechnęłam się szerzej. Od niego bił taki blask ciepła i miłości...a może to przez jego piękne niebieskie oczy. Zawsze w chłopakach uwielbiałam Oczy, usta i budowę ciała. Muszę przyznać, że zgromadzona grupa w okół mnie miała przepiękne paczadła, jednak w muszę powiedzieć, że Lou ze swoimi Lazurowymi oczami przebijał wszystkich. Na prawdę była przemiła atmosfera, do puki ktoś nie zawitał w moje szpitalne progi.
-Co ty tu jeszcze robisz? -do pokoju wszedł doktor, którego osobiście nie znałam.
-No siedzę. Nie kazaliście mi opuścić szpitala do osiemnastej. -odpowiedziałam patrząc na jego odrażającą, starą twarz.
-Natychmiast wyjdźcie z tego pokoju. -Wskazał palcem na białe, otwarte drzwi od sali.
-Czy pan jest normalny? -powiedziałam z oburzeniem, chociaż z drugiej strony, tak jak Liam, Louis i Niall nie mogłam ze śmiechu.
-Nie jest pan moim lekarzem. -Jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona ze złości. -Chcę rozmawiać z Klarą! -Powiedziałam tonem, jakbym chciała rozmawiać z adwokatem. W tym momencie Niall nie wytrzymał. W sali rozbiegł się dźwięk jego cudownego śmiechu.
-Otóż moja panno. Po wypis zapraszam. -Słychać było, że zaraz wykrzyczy coś na mnie na cały szpital.
-Nie ruszam się stąd. Gdzie jest mój lekarz?! -Nie dawałam za wygraną.
-Klary i Alfreda nie ma! Idź po wypis! -zaczął krzyczeć. Był tak zły, a chłopacy po prostu umierali ze śmiechu, tarzając się po podłodze.
-Co za gbur. -nie oczekiwanie Harry podniósł się z krzesła. Kierował się w stronę drzwi -Idę po wypis. -powiedział, gdy był już za drzwiami. -chociaż chłopaka masz normalnego. -powiedział wściekły lekarz, który po chwili wyszedł.
-Chłopaka? -powiedział cicho Niall.
-właśnie. -spojrzałam zdziwiona na chłopaka.
Po nie spęłna pięciu minutach, Harold wrócił do pokoju.
-Nie musisz się pakować, prawda? Wychodzimy z tego szpitala. -nigdy nie widziałam tak wkurzonego Harry`ego.
-Nie. -odpowiedziałam lekko zdezorientowana.
Zeszłam ze szpitalnego łóżka i podeszłam do loczka. Wyszłam po za próg białej sali i prawie przeżyłam szok.
Na korytarz szpitalnym był straszny tłok. Okazało się, że na jakiejś autostradzie rozbiły się dwa autobusy i jest sporo rannych i w poważnym stanie. Nie było jak przejść, aż w końcu utkwiłam w jednym miejscu. Widząc moje zakłopotanie, Harold spojrzał się na mnie i się uśmiechnął.
-Och, Natalko. Mam nadzieje, że nie będziesz mi miała tego za złe. -Chłopak splątał nasze ręce i pociągnął do przodu. Prawdę mówiąc, nie wiedziałabym jak przejść, ale Harold brnął w tłumie, aż w końcu znaleźliśmy wolną windę. Musieliśmy zjechać osiem cholernych pięter w dół, a ja się boję małych pomieszczeń, szczególnie szpitalnych wind. Miałam na tyle szczęścia, że Harry cały czas trzymał mnie za rękę. Zjerzdżając w dół czułam straszny strach, lecz z tych zamysłów wyrwała mnie rozmowa.
-Nie rób już tego. -wyszeptał mi do ucha.
-Dobrze. -Odwróciłam głowę w jego stronę, naszę nosy prawie się stykały.
-Obiecaj. -Czułam jego ciepły oddech.
-Obiecuje. -Powiedziałam, wpatrując się w jego zielone oczyska, po czym odwróciłam wzrok na wciąż patrzącego się na nas Nialler`a. Nie chcąc być wredna uśmiechnęłam się do niego. Wtedy też poczułam ciepłego, miłego buziaka w głowę...Chyba nie muszę mówić od kogo. Było to z lekka dziwne, znać kogoś parę dni, a być z kimś tak blisko. Wychodząc z windy, Harry cały czas trzymał moją dłoń. Miał bardzo delikatne ręce. Jego kumple ciagle patrzyli się na nas, lecz byłam w lekkim zakłopotaniu. Nie wiedziałam czy mam go puścić, czy się wyszarpnąć, lecz jednego byłam pewna... Nie chciałam się od niego oddalać.
wtorek, 27 sierpnia 2013
Rozdział 8.
-Heh, Boże. -Patrzyłam z niedowierzaniem.
-Nie jest aż tak źle. -Uśmiechnęła się.
-Nie wcale! -Powiedziałam sarkastycznie. -Co się stało? -zapytałam już bardziej poważnie.
-Rodzina. Głównie to ona zawiniła. -Uśmiechnęła się, patrząc w głąb błękitnego nieba. -Nie mieli dla mnie czasu, gdy byłam mała. Ciągle praca i inne ważne rzeczy...przynajmniej dla nich. Zarabiali tysiące, byłam bardzo rozpieszczona. Moja opiekunka niekiedy się mnie bała, ponieważ groziłam jej, iż powiem coś moim rodzicom i ją zwolnią. Haha, Potem skończyli pracować i zaczęli `wychowywanie`. To było nie do wytrzymania.
-Ile już tu siedzisz? -zapytałam, gdy skończyła.
-Nie długo. Jakieś trzy miesiące. Mam 16 lat i nie powinni pozwalać mi palić, no ale cóż. Ustawiłam ich sobie. To Narka. -Zgasiła papierosa i poszła.
Chwilę po tym, zabrałam ostatniego bucha i wyszłam z balkonu. Kierowałam się do przypisanego mi pokoju, kiedy to na korytarz wieźli dziewczynę z krwawiącymi rękoma. Po chwili centralnie na środku przejścia zaczęli robić jej reanimację. `Straciliśmy ją` -Usłyszałam. Czy tak samo było z Jenny? Czy tak samo było, by ze mną, gdyby nie Harry? Otrzęsłam się i przyśpieszyłam tempo. Nie zamykając drzwi, wpełzłam pod kołdrę i włączyłam mały telewizorek wiszący w koncie ścianie. Chciało mi się tak cholernie płakać, ale tu nie mogłam. Zatrzymali by mnie na dłużej. Wyłączyłam telewizor. Zagięłam powoli kolana i schowałam w nich smutną twarz.Z lewego oka wypłynęła łza tęsknoty za czymś co nigdy nie powróci, za Jennifer.
Usłyszałam kroki, które robiły się coraz głośniejsze. Szybko otarłam oczy i sięgnęłam po telefon. Wybrałam pierwszą lepszą grę i udawałam spokojną, radosną piętnastolatkę.
-Hej. -Usłyszałam męski, znajomy głos. Podniosłam głowę wyżej. Moim oczom ukazał się Harry. Nie spodziewałam się jego wizyty.
-Harry!- krzyknęłam radośnie, zapominając o smutku. Wstałam z łóżka, właściwie nie wiem na co liczyłam. -myślałam, że już Cię nie zobaczę. -Uśmiechnęłam się.
-Łatwo się mnie nie pozbędziesz. -Odwzajemnił uśmiech, pokazując rządek białych, równych ząbków. -Ładnie wyglądasz. -podszedł bliżej i mnie przytulił. Będąc w jego uścisku, dostałam gęsiej skórki. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, lecz postanowiłam też go uściskać.
-Dziękuję. -wyszeptałam mu do ucha. Harold zrobił krok w tył i usiadł na łóżku. -Miłe przywitane. -Usiadłam po turecku, opierając się o poduszkę.
-Nic w tym dziwnego. To w końcu ja. Wszystko co robię jest miłe. -Zaśmiał się. -Byli już twoi rodzice?- zapytał...moim zdaniem są tu nie potrzebni, ale nie będę taka wredna.
-Są zajęci, mama jest w LA, a tata też gdzieś wyjechał. Często jestem sama w domu, bardzo tego nie lubię. -powiedziałam. Znowu zachciało mi się płakać. Spojrzałam na sufit z uśmiechem i po prostu nie wytrzymałam.
-Nie płacz. -delikatnie otarł ręką, policzek, po którym spływała łza.
-Nie jest aż tak źle. -Uśmiechnęła się.
-Nie wcale! -Powiedziałam sarkastycznie. -Co się stało? -zapytałam już bardziej poważnie.
-Rodzina. Głównie to ona zawiniła. -Uśmiechnęła się, patrząc w głąb błękitnego nieba. -Nie mieli dla mnie czasu, gdy byłam mała. Ciągle praca i inne ważne rzeczy...przynajmniej dla nich. Zarabiali tysiące, byłam bardzo rozpieszczona. Moja opiekunka niekiedy się mnie bała, ponieważ groziłam jej, iż powiem coś moim rodzicom i ją zwolnią. Haha, Potem skończyli pracować i zaczęli `wychowywanie`. To było nie do wytrzymania.
-Ile już tu siedzisz? -zapytałam, gdy skończyła.
-Nie długo. Jakieś trzy miesiące. Mam 16 lat i nie powinni pozwalać mi palić, no ale cóż. Ustawiłam ich sobie. To Narka. -Zgasiła papierosa i poszła.
Chwilę po tym, zabrałam ostatniego bucha i wyszłam z balkonu. Kierowałam się do przypisanego mi pokoju, kiedy to na korytarz wieźli dziewczynę z krwawiącymi rękoma. Po chwili centralnie na środku przejścia zaczęli robić jej reanimację. `Straciliśmy ją` -Usłyszałam. Czy tak samo było z Jenny? Czy tak samo było, by ze mną, gdyby nie Harry? Otrzęsłam się i przyśpieszyłam tempo. Nie zamykając drzwi, wpełzłam pod kołdrę i włączyłam mały telewizorek wiszący w koncie ścianie. Chciało mi się tak cholernie płakać, ale tu nie mogłam. Zatrzymali by mnie na dłużej. Wyłączyłam telewizor. Zagięłam powoli kolana i schowałam w nich smutną twarz.Z lewego oka wypłynęła łza tęsknoty za czymś co nigdy nie powróci, za Jennifer.
Usłyszałam kroki, które robiły się coraz głośniejsze. Szybko otarłam oczy i sięgnęłam po telefon. Wybrałam pierwszą lepszą grę i udawałam spokojną, radosną piętnastolatkę.
-Hej. -Usłyszałam męski, znajomy głos. Podniosłam głowę wyżej. Moim oczom ukazał się Harry. Nie spodziewałam się jego wizyty.
-Harry!- krzyknęłam radośnie, zapominając o smutku. Wstałam z łóżka, właściwie nie wiem na co liczyłam. -myślałam, że już Cię nie zobaczę. -Uśmiechnęłam się.
-Łatwo się mnie nie pozbędziesz. -Odwzajemnił uśmiech, pokazując rządek białych, równych ząbków. -Ładnie wyglądasz. -podszedł bliżej i mnie przytulił. Będąc w jego uścisku, dostałam gęsiej skórki. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, lecz postanowiłam też go uściskać.
-Dziękuję. -wyszeptałam mu do ucha. Harold zrobił krok w tył i usiadł na łóżku. -Miłe przywitane. -Usiadłam po turecku, opierając się o poduszkę.
-Nic w tym dziwnego. To w końcu ja. Wszystko co robię jest miłe. -Zaśmiał się. -Byli już twoi rodzice?- zapytał...moim zdaniem są tu nie potrzebni, ale nie będę taka wredna.
-Są zajęci, mama jest w LA, a tata też gdzieś wyjechał. Często jestem sama w domu, bardzo tego nie lubię. -powiedziałam. Znowu zachciało mi się płakać. Spojrzałam na sufit z uśmiechem i po prostu nie wytrzymałam.
-Nie płacz. -delikatnie otarł ręką, policzek, po którym spływała łza.
*******************************************
Co wy na to , żeby robić dłuższe rozdziały? :)
Bardzo was proszę o komentarze, ponieważ one motywują mnie do dalszej pracy ♥
Co wy na to , żeby robić dłuższe rozdziały? :)
Bardzo was proszę o komentarze, ponieważ one motywują mnie do dalszej pracy ♥
czwartek, 22 sierpnia 2013
Rozdział 7.
Zaczynało robić się późno. Kończył się czas odwiedzin. Harry po chwili z powrotem wrócił do mojej sali.
-wszystko ok? -zapytałam.
-Tak. -Uśmiechnął się. -Nie jesteś zmęczona? -dodał.
-Troszkę. -odwzajemniłam uśmiech.
Harold siedział na białym krześle obok szpitalnego łóżka. W pokoju robiło się coraz bardziej zimno. W końcu sama nie wiedziałam kiedy, ale zasnęłam.
Nad ranem, coś około piątej, wstałam na poranną toaletę. Chciałam się wykąpać, tyle że nie wiedziałam, czy mogę. Postanowiłam ,że podejdę do pomieszczenia dla pielęgniarek i się zapytam. Podeszłam do białych drzwi i po cichu zapukałam. Lekko pociągnęłam z klamkę.
-Dzień Dobry. Jest Pani O...os..- I w pewnym momencie zapomniałam jak na nazwisko ma moja pielęgniarka.
-Klara! Do pani Osment, tak? -zapytała, aby się upewnić.
-Tak! -Uśmiechnęłam się.
Po chwili na korytarz w nie całkowitym stroju roboczym Pani O.
-No dzień dobry. Co jest? -zapytała zapinając ostatnie guziki.
-Bo ja chciałabym się wykąpać. -powiedziałam niepewnie.
-Eem. No okey. To musimy iść do pokoju i odłączyć kroplówkę. Właściwie to ona Ci już nie będzie potrzebna.-Zaczęła iść w stronę sali 1649.
Kazała mi usiąść na łóżku i po kolej wyjmowała mi z wenflonów dziwne kabelki.
-Długo u ciebie wczoraj siedział. -Uśmiechnęła się.
-Do której?
-Coś po dwudziestej trzeciej wyszedł. Jak zasnęłaś... Wiesz, zabandażujemy Ci tą rękę, bo to za ładnie nie wygląda. Przyjdź jak skończysz się kąpać. -zaczęła kierować się do drzwi.
-Pani Klaro.
-Słucham? -zatrzymała się przy samych drzwiach.
-Bo mi trochę głupio, ale...Czy ma może pani jakieś kosmetyki przy sobie?
-Oczywiście. -Uśmiechnęła się. -Przyniosę Ci całą kosmetyczkę, jak będę miała czas. -wyszła, a ja od razu za nią. Prosto do szpitalnych łazienek.
Gdyby nie szpitalne żarcie, to nie było by tu tak źle. Darmowa woda, mydło i szampon. Nocleg za free, ponad to miła obsługa. Żyć nie umier...nic.
Umyłam pięknie pachnącym winogronami szamponem włosy. Żyłowałam tylko, że nie mam swoich balsamów. Byłam na tyle przygotowana, iż wycierałam się zielonymi papierowymi ręcznikami i założyłam na siebie znowu piżamę szpitalną. Wróciłam do pokoju, niby odświeżona, lecz gdy zobaczyłam na łóżku, moje ubrania w których byłam w parku, podbiegłam i mocno przytuliłam. Tak, wiem to dziwne, ale one nie dość, że ślicznie pachniały, widocznie ktoś je wyprał, to na prawdę się za nimi stęskniłam. Puki nikogo nie było. Ubrałam majtki i Spodnie nie ściągając koszuli nocnej. Zapięłam zielono biały stanik na brzuchu i wyciągnęłam ręcę z rękawków od piżamy, aby wciągnąć go na górę. Na koniec szybko ściągnęłam to co szpitalne i założyłam bluzkę z flagą USA. Jedyne co się nie zgadzało to bluza. Ta którą dostałam wyglądała na nową. Czarna bluza Bejsbolowa z dużą literką `M`.
Na półeczce obok pościelonego łóżka, stała duża walizka na kosmetyki z przyklejoną karteczką `Klara Osment`. Otworzyłam i własnym oczom nie mogłam uwierzyć w zawartość. Na dnie leżała szczotka, suszarka, prostownica i lokówka. Po bokach było odłożone mnóstwo cieni do powiek, tusze do rzęs i to co najbardziej mnie obchodziło EYELINER! Podłączyłam prostownice do kontaktu, a z suszarką i szcotką podeszłam do lustra nad zlewem. Po kilku minutach moje włosy były suche i rozczesane. Zobaczyłam, że prostownica się jeszcze nagrzewa, postanowiłam wziąć Eyeliner i trochę pudru, bo byłam troszku za blada. Lekko przypudrowałam twarz, aby nabrała więcej blasku i zrobiłam bardzo cieniutkie kreseczki na powiece, wyjeżdżając odrobinę po za nią. Wzięłam się za prostowanie włosów. To było coś, co ja osobiście uwielbiam. Szczególnie, że ta była parowa. Mogłabym je prostować całymi godzinami, ale prędzej ,czy później spaliła bym sobie włosy. Po czterdziesto minutowej kuracji upiększającej, byłam w stenie normalnie spojrzeć w lustro. Wzięłam do ręki walizeczkę i bluzę, która nie była moja. Szłam w stronę pokoju, gdzie pewnie spotkałabym Klarę. Zapukałam i pociągnęłam za klamkę.
-Dziękuję. -powiedziałam kładąc na biurko kosmetyczkę ,a obok niej bejsbolówkę.
-Bluzę zostawiłaś. -powiedziała siedząc na sofie.
-Tyle, że to nie jest moja.
-Twoja się podarła, a ja już jej nie nosiłam, więc stwierdziłam, że mogę Ci ją dać. -Uśmiechnęła się. -Teraz zmykaj do łóżka, żeby Cię szybciej wypuścili.
-Ej no. Serio dzięki. -podeszłam bliżej i przytuliłam ją. Szłam w stronę mojej sali i zauważyłam otwarty balkon. Pomyślałam, że skorzystam z okazji, widząc tam ludzi palących. Podeszłam do jednej dziewczyny. Była jakoś w moim wieku, może starsza.
-Hej. Masz może jedną fajkę dać? -zapytałam nie pewnie.
-Jasne. -wyciągnęła całą paczkę różowych LM`ów.
-Dzięki wielkie, a ogień też mogę? -uśmiechnęłam się.
-Bierz. -odwzajemniła uśmiech.
Odpaliłam i oddałam zapalniczkę. Dziewczyna nie wyglądała na szczęśliwą.
No ale na logikę, kto w oddziale psychiatrycznym, bo właśnie na takim byłam ,jest szczęśliwy?
-Co tu robisz? Wyglądasz na normalną. -spytała, patrząc przed siebie.
-Co tu dużo gadać. - Podniosłam rękę ku górze.
-Hahahahahahahahahahahahahahahah. Nie wierze. - Blondynka momentalnie wybuchła śmiechem.
-Co? -zapytałam zdziwiona.
-Nie spodziewałam się tego po tobie. -Cały czas się uśmiechała.
-Niby dlaczego?
-Wyglądasz na dziewczynę, która ma powodzenie u chłopaków. Na pewno jesteś mądra i masz fajnych starych, bo masz zajebiste ciuchy. Maz świetne długie włosy. Na sto procent, grono przyjaciół...
-Właśnie przez jedną z nich się pocięłam. -wtrąciłam się.
-Co zrobiła? Odeszła?
-Taa.
-Znalazła nową przyjaciółkę?
-Zabiła się. -głos lekko mi się załamał, lecz starałam się nie płakać.
-łoooł. No to sorry. -Spojrzała mi w oczy.
-Nie szkodzi. A ty dlaczego tu jesteś?
-Jesteś pewna, że chcesz to wiedzieć. -Uśmiechnęła się.
-No dawaj.
-Jesteśmy w tym dwie. -Podciągnęła rękawy i pokazała pocięte ręce.
-wszystko ok? -zapytałam.
-Tak. -Uśmiechnął się. -Nie jesteś zmęczona? -dodał.
-Troszkę. -odwzajemniłam uśmiech.
Harold siedział na białym krześle obok szpitalnego łóżka. W pokoju robiło się coraz bardziej zimno. W końcu sama nie wiedziałam kiedy, ale zasnęłam.
Nad ranem, coś około piątej, wstałam na poranną toaletę. Chciałam się wykąpać, tyle że nie wiedziałam, czy mogę. Postanowiłam ,że podejdę do pomieszczenia dla pielęgniarek i się zapytam. Podeszłam do białych drzwi i po cichu zapukałam. Lekko pociągnęłam z klamkę.
-Dzień Dobry. Jest Pani O...os..- I w pewnym momencie zapomniałam jak na nazwisko ma moja pielęgniarka.
-Klara! Do pani Osment, tak? -zapytała, aby się upewnić.
-Tak! -Uśmiechnęłam się.
Po chwili na korytarz w nie całkowitym stroju roboczym Pani O.
-No dzień dobry. Co jest? -zapytała zapinając ostatnie guziki.
-Bo ja chciałabym się wykąpać. -powiedziałam niepewnie.
-Eem. No okey. To musimy iść do pokoju i odłączyć kroplówkę. Właściwie to ona Ci już nie będzie potrzebna.-Zaczęła iść w stronę sali 1649.
Kazała mi usiąść na łóżku i po kolej wyjmowała mi z wenflonów dziwne kabelki.
-Długo u ciebie wczoraj siedział. -Uśmiechnęła się.
-Do której?
-Coś po dwudziestej trzeciej wyszedł. Jak zasnęłaś... Wiesz, zabandażujemy Ci tą rękę, bo to za ładnie nie wygląda. Przyjdź jak skończysz się kąpać. -zaczęła kierować się do drzwi.
-Pani Klaro.
-Słucham? -zatrzymała się przy samych drzwiach.
-Bo mi trochę głupio, ale...Czy ma może pani jakieś kosmetyki przy sobie?
-Oczywiście. -Uśmiechnęła się. -Przyniosę Ci całą kosmetyczkę, jak będę miała czas. -wyszła, a ja od razu za nią. Prosto do szpitalnych łazienek.
Gdyby nie szpitalne żarcie, to nie było by tu tak źle. Darmowa woda, mydło i szampon. Nocleg za free, ponad to miła obsługa. Żyć nie umier...nic.
Umyłam pięknie pachnącym winogronami szamponem włosy. Żyłowałam tylko, że nie mam swoich balsamów. Byłam na tyle przygotowana, iż wycierałam się zielonymi papierowymi ręcznikami i założyłam na siebie znowu piżamę szpitalną. Wróciłam do pokoju, niby odświeżona, lecz gdy zobaczyłam na łóżku, moje ubrania w których byłam w parku, podbiegłam i mocno przytuliłam. Tak, wiem to dziwne, ale one nie dość, że ślicznie pachniały, widocznie ktoś je wyprał, to na prawdę się za nimi stęskniłam. Puki nikogo nie było. Ubrałam majtki i Spodnie nie ściągając koszuli nocnej. Zapięłam zielono biały stanik na brzuchu i wyciągnęłam ręcę z rękawków od piżamy, aby wciągnąć go na górę. Na koniec szybko ściągnęłam to co szpitalne i założyłam bluzkę z flagą USA. Jedyne co się nie zgadzało to bluza. Ta którą dostałam wyglądała na nową. Czarna bluza Bejsbolowa z dużą literką `M`.
Na półeczce obok pościelonego łóżka, stała duża walizka na kosmetyki z przyklejoną karteczką `Klara Osment`. Otworzyłam i własnym oczom nie mogłam uwierzyć w zawartość. Na dnie leżała szczotka, suszarka, prostownica i lokówka. Po bokach było odłożone mnóstwo cieni do powiek, tusze do rzęs i to co najbardziej mnie obchodziło EYELINER! Podłączyłam prostownice do kontaktu, a z suszarką i szcotką podeszłam do lustra nad zlewem. Po kilku minutach moje włosy były suche i rozczesane. Zobaczyłam, że prostownica się jeszcze nagrzewa, postanowiłam wziąć Eyeliner i trochę pudru, bo byłam troszku za blada. Lekko przypudrowałam twarz, aby nabrała więcej blasku i zrobiłam bardzo cieniutkie kreseczki na powiece, wyjeżdżając odrobinę po za nią. Wzięłam się za prostowanie włosów. To było coś, co ja osobiście uwielbiam. Szczególnie, że ta była parowa. Mogłabym je prostować całymi godzinami, ale prędzej ,czy później spaliła bym sobie włosy. Po czterdziesto minutowej kuracji upiększającej, byłam w stenie normalnie spojrzeć w lustro. Wzięłam do ręki walizeczkę i bluzę, która nie była moja. Szłam w stronę pokoju, gdzie pewnie spotkałabym Klarę. Zapukałam i pociągnęłam za klamkę.
-Dziękuję. -powiedziałam kładąc na biurko kosmetyczkę ,a obok niej bejsbolówkę.
-Bluzę zostawiłaś. -powiedziała siedząc na sofie.
-Tyle, że to nie jest moja.
-Twoja się podarła, a ja już jej nie nosiłam, więc stwierdziłam, że mogę Ci ją dać. -Uśmiechnęła się. -Teraz zmykaj do łóżka, żeby Cię szybciej wypuścili.
-Ej no. Serio dzięki. -podeszłam bliżej i przytuliłam ją. Szłam w stronę mojej sali i zauważyłam otwarty balkon. Pomyślałam, że skorzystam z okazji, widząc tam ludzi palących. Podeszłam do jednej dziewczyny. Była jakoś w moim wieku, może starsza.
-Hej. Masz może jedną fajkę dać? -zapytałam nie pewnie.
-Jasne. -wyciągnęła całą paczkę różowych LM`ów.
-Dzięki wielkie, a ogień też mogę? -uśmiechnęłam się.
-Bierz. -odwzajemniła uśmiech.
Odpaliłam i oddałam zapalniczkę. Dziewczyna nie wyglądała na szczęśliwą.
No ale na logikę, kto w oddziale psychiatrycznym, bo właśnie na takim byłam ,jest szczęśliwy?
-Co tu robisz? Wyglądasz na normalną. -spytała, patrząc przed siebie.
-Co tu dużo gadać. - Podniosłam rękę ku górze.
-Hahahahahahahahahahahahahahahah. Nie wierze. - Blondynka momentalnie wybuchła śmiechem.
-Co? -zapytałam zdziwiona.
-Nie spodziewałam się tego po tobie. -Cały czas się uśmiechała.
-Niby dlaczego?
-Wyglądasz na dziewczynę, która ma powodzenie u chłopaków. Na pewno jesteś mądra i masz fajnych starych, bo masz zajebiste ciuchy. Maz świetne długie włosy. Na sto procent, grono przyjaciół...
-Właśnie przez jedną z nich się pocięłam. -wtrąciłam się.
-Co zrobiła? Odeszła?
-Taa.
-Znalazła nową przyjaciółkę?
-Zabiła się. -głos lekko mi się załamał, lecz starałam się nie płakać.
-łoooł. No to sorry. -Spojrzała mi w oczy.
-Nie szkodzi. A ty dlaczego tu jesteś?
-Jesteś pewna, że chcesz to wiedzieć. -Uśmiechnęła się.
-No dawaj.
-Jesteśmy w tym dwie. -Podciągnęła rękawy i pokazała pocięte ręce.
wtorek, 20 sierpnia 2013
Rozdział 6.
Usłyszałam hałas. Powoli otworzyłam zmęczone powieki. Na przeciwko siebie widziałam białe drzwi. Dookoła jasno-niebieskie ściany. Dziwne maszyny. Gdzie ja jestem? Duże wbudowane okna, przez które
widziałam duży zielono żółty korytarz. A na nim pewnego chłopaka, który podejrzani się na mnie patrzył i rozmawiał z kimś przez telefon.
-Halo, proszę pani. Budzimy się. -usłyszałam głos kokiety.
-gdzie ja jestem? -przetarłam rękoma oczy spuchnięte.
- W szpitalu. Pamiętasz co się wczoraj stało? -obok mnie usiadła piękna blondynka, prawdopodobnie pielęgniarka.
-Nie. -Doskonale wiedziałam, lecz po co miałam słuchać jakiś kazań od lekarza. Wszystko robiłam umyślnie.
-Chciałaś popełnić samobójstwo.
-Na pewno nie, proszę pani. -Powiedziałam ze zdziwieniem. Wtedy pomyślałam sobie, że byłabym dobrą aktorką.
-Spójrz na rękę. Pijesz lub bierzesz Marihuanę? -zapytała z uśmiechem. Wyglądała na bardzo życzliwa osobą.
-Nie. -odpowiedziałam bez wahania. Po czym spojrzałam w dół na rękę. -Matka mnie zabije! To zniknie prawda? -do pomieszczenia wszedł wysoki brunet.
-Zostaną blizny. - Spojrzała na chłopaka, później na mnie. -Jak będziesz czegoś potrzebowała z tylu jest guziczek. Trzeba na niego nacisnąć ,wtedy na pewno ktoś się pojawi. -Wyszła zamykając za sobą drzwi, obok których stał on. Patrzał na mnie ze szczerym uśmiechem. Powoli zaczął podchodzić do łóżka. Czułam narastający strach. W końcu usiadł na krześle obok.
-Wreszcie się obudziłaś. -odezwał się pierwszy.
-Kim jesteś? -zapytałam z przerażeniem.
-Harry. -Wyciągnął z uśmiechem rękę na przeciw mnie.
-Po co tu jesteś? -cały czas się bałam.
-Przyniosłem Cię tu na rękach. Zakrwawiłaś mi koszulkę. -Spojrzał na jedną z moich nadgarstków
-Przepraszam. Nie potrzebnie się fatygowałeś.
-Potrzebnie. Uwierz mi..
Spojrzałam na ukradkiem na rękę.
-Czemu to zrobiłaś? -zapytał.
-Co? -spytałam, udając że nie wiem o co chodzi.
-To. - wskazał ręką na moje pocięte nadgarstki.
-Sprawiło mi to przyjemność.
-Pomogło ci? -zapytał ze zdziwieniem w głosie.
-Tak, nawet nie wiesz jak bardzo. -odpowiedziałam z uśmiechem. -Natalia. -Podałam rękę Harry`emu.
Trwaliśmy w chwili milczenia, aż w końcu zdecydowałam się o coś zapytać.
-Dlaczego mnie uratowałeś? Inni by udawali, że nie widzą. Przeszli by obojętnie.
-Masz racje. Ludzie przechodzili obojętnie, wskazując na ciebie palcami. Jeden nawet chciał Cię kopnąć,
ale wtedy ja podszedłem i wziąłem cię na ręce. Nie zostawiłbym Cię tam.
-Nie wiem, czy mam ci dziękować. -powiedziałam odwracając głowę.
-Nie zrobiłaś tego dla przyjemności. -nieoczekiwanie stwierdził.
-Co ty możesz o tym wiedzieć...- z powrotem spojrzałam na bruneta.
-Widzę tęsknotę i smutek w twoich oczach.
-Jesteś pewny, że chcesz to wiedzieć?
-Jeśli nie chcesz nie mów. Tylko mówię, że wiem, iż coś tu nie gra. -skrzywił minę
-Od wielu, wielu lat, dokładnie dziesięciu,miałam przyjaciółkę. Nazywała się Jennifer, chociaż i tak każdy na nią wołał Jenny. Kochałam ją najmocniej jak się dało. Bardziej od swojej rodziny. To miała być przyjaźń na zawsze. Miałyśmy razem zamieszkać i razem popełniać wiele błędów tak jak kiedyś. Po tym jak wyrzucili ją ze szkoły, zrezygnowała z nauki, a rodzice kazali jej się wyprowadzić. Miała wtedy piętnaście lat. Była dzieckiem.Zamieszkała w domku z koleżanką. Miałam dwadzieścia minut drogi autobusem do niej. Pięć dni temu miałyśmy się spotkać w tym parku co mnie znalazłeś. Niestety rodzice nie pozwolili mi wyjść wieczorem, bo sam zaplanowali jakiś wypad. Napisałam jej sms,że nie przyjdę. Po chwili ona oddzwoniła. Krzyczała na mnie i wyzywała od najgorszych. Powiedziała, że jestem nikim. -głos lekko mi się podłamał. -Powiedziałam jej, że ma spierdalać. Nie wiedziałam jej przez trzy dni.We wtorek pół godziny przed tym jak powinnam wstawać i szykować się do szkoły, zadzwonił telefon. Widziałam ,że ona dzwoni, więc wahałam się , czy odebrać, jednak zrobiłam to. Gadałam z osobą, która nawet nie była pewna, czy dzwoni do dobrej osoby. Przekazała mi, że Jennifer nie żyje. Zabiła się. Popełniła samobójstwo ,a dla mnie zostawiła list. Zaczęłam płakać, chociaż nie wiedziałam co w tamtym momencie mnie z nią łączy. Kilka minut później Lizz,bo tak się nazywała osoba która do mnie dzwoniła, przywiozła list.Po jej wyjściu, powoli otworzyłam list i wyjęłam z niego kartkę. W pierwszej linijce pisało `przepraszam` reszty do dzisiaj nie przeczytałam.-Z moich oczu wypływały pojedyncze łzy.
Zauważyłam jak oczy Harry`ego robią się szklane.
-Przepraszam Cię na chwile. Zaraz wrócę. -Wyszedł ocierając oczy.
widziałam duży zielono żółty korytarz. A na nim pewnego chłopaka, który podejrzani się na mnie patrzył i rozmawiał z kimś przez telefon.
-Halo, proszę pani. Budzimy się. -usłyszałam głos kokiety.
-gdzie ja jestem? -przetarłam rękoma oczy spuchnięte.
- W szpitalu. Pamiętasz co się wczoraj stało? -obok mnie usiadła piękna blondynka, prawdopodobnie pielęgniarka.
-Nie. -Doskonale wiedziałam, lecz po co miałam słuchać jakiś kazań od lekarza. Wszystko robiłam umyślnie.
-Chciałaś popełnić samobójstwo.
-Na pewno nie, proszę pani. -Powiedziałam ze zdziwieniem. Wtedy pomyślałam sobie, że byłabym dobrą aktorką.
-Spójrz na rękę. Pijesz lub bierzesz Marihuanę? -zapytała z uśmiechem. Wyglądała na bardzo życzliwa osobą.
-Nie. -odpowiedziałam bez wahania. Po czym spojrzałam w dół na rękę. -Matka mnie zabije! To zniknie prawda? -do pomieszczenia wszedł wysoki brunet.
-Zostaną blizny. - Spojrzała na chłopaka, później na mnie. -Jak będziesz czegoś potrzebowała z tylu jest guziczek. Trzeba na niego nacisnąć ,wtedy na pewno ktoś się pojawi. -Wyszła zamykając za sobą drzwi, obok których stał on. Patrzał na mnie ze szczerym uśmiechem. Powoli zaczął podchodzić do łóżka. Czułam narastający strach. W końcu usiadł na krześle obok.
-Wreszcie się obudziłaś. -odezwał się pierwszy.
-Kim jesteś? -zapytałam z przerażeniem.
-Harry. -Wyciągnął z uśmiechem rękę na przeciw mnie.
-Po co tu jesteś? -cały czas się bałam.
-Przyniosłem Cię tu na rękach. Zakrwawiłaś mi koszulkę. -Spojrzał na jedną z moich nadgarstków
-Przepraszam. Nie potrzebnie się fatygowałeś.
-Potrzebnie. Uwierz mi..
Spojrzałam na ukradkiem na rękę.
-Czemu to zrobiłaś? -zapytał.
-Co? -spytałam, udając że nie wiem o co chodzi.
-To. - wskazał ręką na moje pocięte nadgarstki.
-Sprawiło mi to przyjemność.
-Pomogło ci? -zapytał ze zdziwieniem w głosie.
-Tak, nawet nie wiesz jak bardzo. -odpowiedziałam z uśmiechem. -Natalia. -Podałam rękę Harry`emu.
Trwaliśmy w chwili milczenia, aż w końcu zdecydowałam się o coś zapytać.
-Dlaczego mnie uratowałeś? Inni by udawali, że nie widzą. Przeszli by obojętnie.
-Masz racje. Ludzie przechodzili obojętnie, wskazując na ciebie palcami. Jeden nawet chciał Cię kopnąć,
ale wtedy ja podszedłem i wziąłem cię na ręce. Nie zostawiłbym Cię tam.
-Nie wiem, czy mam ci dziękować. -powiedziałam odwracając głowę.
-Nie zrobiłaś tego dla przyjemności. -nieoczekiwanie stwierdził.
-Co ty możesz o tym wiedzieć...- z powrotem spojrzałam na bruneta.
-Widzę tęsknotę i smutek w twoich oczach.
-Jesteś pewny, że chcesz to wiedzieć?
-Jeśli nie chcesz nie mów. Tylko mówię, że wiem, iż coś tu nie gra. -skrzywił minę
-Od wielu, wielu lat, dokładnie dziesięciu,miałam przyjaciółkę. Nazywała się Jennifer, chociaż i tak każdy na nią wołał Jenny. Kochałam ją najmocniej jak się dało. Bardziej od swojej rodziny. To miała być przyjaźń na zawsze. Miałyśmy razem zamieszkać i razem popełniać wiele błędów tak jak kiedyś. Po tym jak wyrzucili ją ze szkoły, zrezygnowała z nauki, a rodzice kazali jej się wyprowadzić. Miała wtedy piętnaście lat. Była dzieckiem.Zamieszkała w domku z koleżanką. Miałam dwadzieścia minut drogi autobusem do niej. Pięć dni temu miałyśmy się spotkać w tym parku co mnie znalazłeś. Niestety rodzice nie pozwolili mi wyjść wieczorem, bo sam zaplanowali jakiś wypad. Napisałam jej sms,że nie przyjdę. Po chwili ona oddzwoniła. Krzyczała na mnie i wyzywała od najgorszych. Powiedziała, że jestem nikim. -głos lekko mi się podłamał. -Powiedziałam jej, że ma spierdalać. Nie wiedziałam jej przez trzy dni.We wtorek pół godziny przed tym jak powinnam wstawać i szykować się do szkoły, zadzwonił telefon. Widziałam ,że ona dzwoni, więc wahałam się , czy odebrać, jednak zrobiłam to. Gadałam z osobą, która nawet nie była pewna, czy dzwoni do dobrej osoby. Przekazała mi, że Jennifer nie żyje. Zabiła się. Popełniła samobójstwo ,a dla mnie zostawiła list. Zaczęłam płakać, chociaż nie wiedziałam co w tamtym momencie mnie z nią łączy. Kilka minut później Lizz,bo tak się nazywała osoba która do mnie dzwoniła, przywiozła list.Po jej wyjściu, powoli otworzyłam list i wyjęłam z niego kartkę. W pierwszej linijce pisało `przepraszam` reszty do dzisiaj nie przeczytałam.-Z moich oczu wypływały pojedyncze łzy.
Zauważyłam jak oczy Harry`ego robią się szklane.
-Przepraszam Cię na chwile. Zaraz wrócę. -Wyszedł ocierając oczy.
piątek, 16 sierpnia 2013
Rozdział 5.
Przez 3 bite dni,Jennifer nie odezwała się ani słowem. Właściwie to w ogóle jej nie widziałam. Nie chodziła do szkoły, no ale co w tym dziwnego. Jeszcze troszkę i zakończenie roku szkolnego. Dokładnie dziewięć dni, które zlecą najszybciej jak się da. Za nim się obejrzę, będę się wylegiwać na zaplanowanych wakacjach nad Morzem czarnym. Położyłam się spać, coś po 23, jednak 6 godzin później obudził mnie telefon. Zdziwiłam się, bo gdy zerknęłam na ekran, było wyświetlone zdjęcie Broke.
Nie chętnie odebrałam.
-Tak słucham.
-Yyy. Natalia?
-No tak. O co chodzi?-nie poznawałam głosu w słuchawce.
-Z tej strony Lizzy. Lokatorka Jenny. -Mówiła bardzo nie pewnie.
-Więc, po co do mnie dzwonisz?
-Przyjaźnisz się z nią, tak? -zapytała.
-Nie. -odpowiedziałam momentalnie.
-Ok. Widocznie chodziło o kogoś innego. To na...
-Przyjaźniłam się z nią. -Przerwałam jej w środku zdania.
-Nie wiem, czy to dla Ciebie nie będzie szok, ale Jennifer nie żyje. -głos zaczął się jej lekko załamywać.
-Kłamiesz! -krzyknęłam.
-Niestety nie. Zabiła się. Zostawiła dla Ciebie list. Tam prawdopodobnie wyjaśniła dlaczego.Przywieść Ci go? ... Natalia?... Nati?...
-Jak byś mogła. -Powiedziałam z płaczem w oczach.
Zeszłam oszołomiona na dół. Tata był już w pracy, a mama zapewne spała. usiadłam na fotelu i podparłam
łokcie o stół i złapałam się z głowę. Powoli dochodziło do mnie, że ona popełniła samobójstwo.
-To moja wina. Mogłam się z nią wtedy spotkać. Nie doszło by do żadnej kłótni. -mówiłam pod nosem.
Wiedziałam, że nie pójdę dzisiaj do szkoły. Po 15 minutach do drzwi zapukała Liz. Była tak samo zapłakana jak ja.Przytuliłyśmy się, chociaż ledwo co ją znałam.
-Wejdziesz? Napijesz się czegoś. -zapytałam, ocierając łzy.
-Chętnie.
Zaprowadziłam ją do kuchni i zaparzyłam kawę. Trwałyśmy chwilę w milczeniu, w końcu Lizzy wyciągnęła z torebki koperte. Z oczu leciało mi coraz więcej łez.
-Ja już pójdę. Chyba pojadę dzisiaj do rodziców i sprzedam dom, bo nie mogę przebywać już w tamtych ścianach. Rozumiesz mnie prawda?
-Tak, tylko mam takie małe pytanie. Mogła bym przyjść ostatni raz do jej pokoju.
-Jasne. -uśmiechnęła się i położyła klucze na kuchennym blacie. Chwilę potem usłyszałam zamykające się drzwi. Machałam kopertą zastanawiając się czyją otworzyć. Robiło mi się słabo, ręce bardzo się trzęsły. Delikatnie otworzyłam kopertę i wyciągnęłam kartkę. Po przeczytaniu pierwszego zdania nie dałam rady więcej przeczytać.Napisała `Przepraszam.`. Schowałam list z powrotem do koperty i pobiegłam na górę. poczułam mocne szturchanie.
-Wstawaj. -krzyczała mama.
-Nie! -Od krzyknęłam jak wyszła z pokoju.
-Jak to nie? -weszła znowu, bardziej zdenerwowana.
-Jennifer nie żyje ! - Odwróciłam się w jej stronę z krzykiem.
-Jak to...nie żyje? -powiedziała pytająco o wiele cichszym tonem.
-Zabiła się. -powiedziałam i znowu zaczęłam płakać. mama wybiegła z pokoju. Najprawdopodobniej z płaczem.
Miała w nocy wylot do LA w sprawach służbowych. Miałam zostać sama. Przełożyłam się na drugi bok i zasnęłam z wycieńczenia. Wstalam o 01:00. Zabrałam dziesięć złotych z oszczędności. Założyłam bluzę i
spodenki. Wyszłam z domu. Szybkim tempem poszłam na przystanek. Chciałam pojechać do domu Jennifer
i tam w spokoju zasnąć. Wsiadłam do Autobusu. Jechaliśmy ,a droga wydawała się nie mieć końca. Ulice były na tyle rozświetlone, że w połowie drogi zorientowałam się, że to nie ta trasa. Końcówka miała przystanek przy parku. Nic innego nie mogłam zrobić. Po prostu wysiadłam i skierowałam się przez drzewa. Założyłam kaptur i szłam piaszczystym szlakiem. Kręciło mi się w głowie, postanowiłam usiąść na drewnianej ławeczce obok stawu. Pamiętłam doskonale to miejsce, jak w czasie lekcji zrywałyśmy się do tego parku.
Znowu zaczęłam cicho szlochać, tak na wszelki wypadek, żeby nikt nie usłyszał. Spojrzałam w dół i zobaczyłam zbitą butelkę od piwa. Podniosłam jedno i tak dla sprawdzenia , raz się przecięłam.Nic nie czułam, żadnego bólu. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego ,że coś zrobiłam źle.Krew zaczęła się lać na prawdę w dużych ilościach .
Poczułam ,że słabnę i upadłam na ziemię ,a z ręki cały czas lała się krew. Zamknęłam raz oczy i gdy chciałam je znowu otworzyć widziałam ciemność. Słyszałam kroki, czyjś głos i nic więcej. Totalna pustka.
Nie chętnie odebrałam.
-Tak słucham.
-Yyy. Natalia?
-No tak. O co chodzi?-nie poznawałam głosu w słuchawce.
-Z tej strony Lizzy. Lokatorka Jenny. -Mówiła bardzo nie pewnie.
-Więc, po co do mnie dzwonisz?
-Przyjaźnisz się z nią, tak? -zapytała.
-Nie. -odpowiedziałam momentalnie.
-Ok. Widocznie chodziło o kogoś innego. To na...
-Przyjaźniłam się z nią. -Przerwałam jej w środku zdania.
-Nie wiem, czy to dla Ciebie nie będzie szok, ale Jennifer nie żyje. -głos zaczął się jej lekko załamywać.
-Kłamiesz! -krzyknęłam.
-Niestety nie. Zabiła się. Zostawiła dla Ciebie list. Tam prawdopodobnie wyjaśniła dlaczego.Przywieść Ci go? ... Natalia?... Nati?...
-Jak byś mogła. -Powiedziałam z płaczem w oczach.
Zeszłam oszołomiona na dół. Tata był już w pracy, a mama zapewne spała. usiadłam na fotelu i podparłam
łokcie o stół i złapałam się z głowę. Powoli dochodziło do mnie, że ona popełniła samobójstwo.
-To moja wina. Mogłam się z nią wtedy spotkać. Nie doszło by do żadnej kłótni. -mówiłam pod nosem.
Wiedziałam, że nie pójdę dzisiaj do szkoły. Po 15 minutach do drzwi zapukała Liz. Była tak samo zapłakana jak ja.Przytuliłyśmy się, chociaż ledwo co ją znałam.
-Wejdziesz? Napijesz się czegoś. -zapytałam, ocierając łzy.
-Chętnie.
Zaprowadziłam ją do kuchni i zaparzyłam kawę. Trwałyśmy chwilę w milczeniu, w końcu Lizzy wyciągnęła z torebki koperte. Z oczu leciało mi coraz więcej łez.
-Ja już pójdę. Chyba pojadę dzisiaj do rodziców i sprzedam dom, bo nie mogę przebywać już w tamtych ścianach. Rozumiesz mnie prawda?
-Tak, tylko mam takie małe pytanie. Mogła bym przyjść ostatni raz do jej pokoju.
-Jasne. -uśmiechnęła się i położyła klucze na kuchennym blacie. Chwilę potem usłyszałam zamykające się drzwi. Machałam kopertą zastanawiając się czyją otworzyć. Robiło mi się słabo, ręce bardzo się trzęsły. Delikatnie otworzyłam kopertę i wyciągnęłam kartkę. Po przeczytaniu pierwszego zdania nie dałam rady więcej przeczytać.Napisała `Przepraszam.`. Schowałam list z powrotem do koperty i pobiegłam na górę. poczułam mocne szturchanie.
-Wstawaj. -krzyczała mama.
-Nie! -Od krzyknęłam jak wyszła z pokoju.
-Jak to nie? -weszła znowu, bardziej zdenerwowana.
-Jennifer nie żyje ! - Odwróciłam się w jej stronę z krzykiem.
-Jak to...nie żyje? -powiedziała pytająco o wiele cichszym tonem.
-Zabiła się. -powiedziałam i znowu zaczęłam płakać. mama wybiegła z pokoju. Najprawdopodobniej z płaczem.
Miała w nocy wylot do LA w sprawach służbowych. Miałam zostać sama. Przełożyłam się na drugi bok i zasnęłam z wycieńczenia. Wstalam o 01:00. Zabrałam dziesięć złotych z oszczędności. Założyłam bluzę i
spodenki. Wyszłam z domu. Szybkim tempem poszłam na przystanek. Chciałam pojechać do domu Jennifer
i tam w spokoju zasnąć. Wsiadłam do Autobusu. Jechaliśmy ,a droga wydawała się nie mieć końca. Ulice były na tyle rozświetlone, że w połowie drogi zorientowałam się, że to nie ta trasa. Końcówka miała przystanek przy parku. Nic innego nie mogłam zrobić. Po prostu wysiadłam i skierowałam się przez drzewa. Założyłam kaptur i szłam piaszczystym szlakiem. Kręciło mi się w głowie, postanowiłam usiąść na drewnianej ławeczce obok stawu. Pamiętłam doskonale to miejsce, jak w czasie lekcji zrywałyśmy się do tego parku.
Znowu zaczęłam cicho szlochać, tak na wszelki wypadek, żeby nikt nie usłyszał. Spojrzałam w dół i zobaczyłam zbitą butelkę od piwa. Podniosłam jedno i tak dla sprawdzenia , raz się przecięłam.Nic nie czułam, żadnego bólu. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego ,że coś zrobiłam źle.Krew zaczęła się lać na prawdę w dużych ilościach .
Poczułam ,że słabnę i upadłam na ziemię ,a z ręki cały czas lała się krew. Zamknęłam raz oczy i gdy chciałam je znowu otworzyć widziałam ciemność. Słyszałam kroki, czyjś głos i nic więcej. Totalna pustka.
czwartek, 15 sierpnia 2013
Rozdział 4.
Po obiedzie postanowiłam wziąć prysznic, ponieważ opiekowałam się pół południa koniem, a wiadomo, że one mają swój specyficzni zapach, który lepiej ze siebie zmyć. Umycie się zajęło mi około półtora godziny. Potem musiałam wysuszyć włosy, nabalsamować ciało, nałożyć maseczkę i wyrównać paznokcie. Tak wiem, trochę tego jest, ale nie wyobrażam obie wykąpać się i nie zrobić tych wszystkich czynności. Schodząc na dół, Kasia zaproponowała mi, iż pomaluje mi paznokcie. Bez wahania się zgodziłam. Uwielbiam mieć zadbane pazurki, szczególnie jag robi to moja siostra, ponieważ jest kosmetyczką i się na tym zna. Poprosiłam ją o ombre, a wiem,że to zajmuję dłuższą chwilkę. Po jakiś 45 minutach moje
paznokcie wyglądały jak po wyjściu z prawdziwego salonu upiększającego.Siedząc w ich gronie straciłam poczucie czasu. Na śmierć zapomniałam o dzisiejszym spotkaniu w parku z Jenną. Wszystkich przeprosiłam i pobiegłam na górę uszykować się do wyjścia. Po dziewiętnastej robiło się już trochę chłodniej, więc postanowiłam założyć długie dżinsowe, w niektórych miejscach przetarte spodnie i luźna bluzkę na krótki rękaw z jakąś postacią. Zapaliłam większe światło i podeszłam do lustra, aby zrobić leciutkie kreseczki kredką nad okiem. Gdy zbiegałam na dół, byłam już spóźniona o piętnaście minut. Zakładając czarne converse, na korytarz weszła mama.
-Ale ty nigdzie nie wychodzisz.- powiedziała, patrząc jak wkładam sznurówki do buta.
-Niby dlaczego? -zapytałam zdziwiona.
-Musisz zostać w domu, ponieważ ja z tatą wychodzimy do restauracji i do opery. Przykro mi.
-Wcale nie jest Ci przykro. -oburzona czekałam ,aż ona ze swoim mężem wyjdą z domu. Byłam tak wściekła ,że nie mogłam na nich patrzeć.
-w Dodatku, ty codziennie widzisz się z Jennifer, bo za pewne z nią chciałaś się spotkać. Nie mogłaś z nią wcześniej wyjść? -odezwał się ojciec.
Wychodzicie już?! -odpowiedziałam , nie przejmując się tym co mówi. Po chwili wyszli. Wsiedli do samochodu czarnego BMV taty, odjechali. Brzydko mówiąc, wkurwiona zakluczyłam drzwi na 3 spusty. Zgasiłam światło na korytarzu i poszłam na chwilę do mojego pokoju. Wzięłam za telefon i napisałam sms do Jenny : `Hej.Nie mogę przyjść`.
Wzięłam paczkę fajek i zeszłam z powrotem na dół. Wygodnie usiadłam na łóżku, kiedy nagle usłyszałam dźwięk mojego dzwonka Wiz Khalifa - Black and Yellow. Wzięłam telefon do ręki, aby zobaczyć kto do mnie zdzwoni. Była to Jen, a ja wiedziałam, że zaraz będę słuchała jak to fajnie ją wystawiłam. Po chwili odebrałam telefon.
-No Siemka.
(będą przekleństwa)
-Słuchaj. Jeśli myślisz, że jesteś ode mnie lepsza, bo masz kasę i możesz sobie mnie olewać!? Czy Ciebie kurwa, pojebało!? -zaczęła drzeć się do słuchawki.
-O co Ci chodzi!? -zapytałam zdziwiona jej reakcją.
-O Ciebie, kurwa. Jesteś nikim.
-piłaś coś? -zapytałam obojętnie, włączając telewizor.
-Żadna szmata nie będzie mi mówiła, że jestem alkoholiczką.
-Co ty do mnie powiedziałaś!? -wtedy puściły mi nerwy.
-Uuuu. Natalka jest wkurwiona, bo ktoś nazwał ją szmatą. Widocznie tak jest. Jesteś szmatą, dziwką, suką i kurwą. Uświadom to sobie!
-Spierdalaj! -rozłączyłam się. rzuciłam telefonem o fotel. Ja osoba, która prawie nigdy nie przeklina, zrobiłam to. Do końca nie zdawałam sobie sprawy z tego co przed chwilą się wydarzyło. Jak ona mogła mi to zrobić?! Była moją najlepszą przyjaciółką... Była jak siostra. To był ewidentny koniec tej przyjaźni. Wyciągnęłam z paczki od papierosów jednego miętowego LM`a. Wyszłam na taras z tyłu domu. Usiadłam na jednym ze schodków, prowadzących na ogród. z przedniej kieszeni spodni wyciągnęłam fioletową zapalniczkę i odpaliłam szluga.
-Och, Jenny. Prędzej, czy później papierosy cię zabiją. -powiedziałam sama do siebie, wypuszczając dym z ust. -Sama miałam rzucić to cholerstwo. -Przygasiłam peta nogą i weszłam do domu.
Zastanawiałam się, co by było gdybym tam poszła. Nie chce o tym myśleć. Straciłam jedną z najważniejszych osób w moim nędznym życiu. Do kogo będę dzwoniła z jakim kol wiek problemem? Jezu. Wszystko się zawali.. Miałam o tym nie myśleć lalalalala. Ciekawe ile wypiła. Dobra, koniec. Włączyłam jakiś film w telewizji i po kilku minutach spałam jak zabita na fotelu w salonie.
paznokcie wyglądały jak po wyjściu z prawdziwego salonu upiększającego.Siedząc w ich gronie straciłam poczucie czasu. Na śmierć zapomniałam o dzisiejszym spotkaniu w parku z Jenną. Wszystkich przeprosiłam i pobiegłam na górę uszykować się do wyjścia. Po dziewiętnastej robiło się już trochę chłodniej, więc postanowiłam założyć długie dżinsowe, w niektórych miejscach przetarte spodnie i luźna bluzkę na krótki rękaw z jakąś postacią. Zapaliłam większe światło i podeszłam do lustra, aby zrobić leciutkie kreseczki kredką nad okiem. Gdy zbiegałam na dół, byłam już spóźniona o piętnaście minut. Zakładając czarne converse, na korytarz weszła mama.
-Ale ty nigdzie nie wychodzisz.- powiedziała, patrząc jak wkładam sznurówki do buta.
-Niby dlaczego? -zapytałam zdziwiona.
-Musisz zostać w domu, ponieważ ja z tatą wychodzimy do restauracji i do opery. Przykro mi.
-Wcale nie jest Ci przykro. -oburzona czekałam ,aż ona ze swoim mężem wyjdą z domu. Byłam tak wściekła ,że nie mogłam na nich patrzeć.
-w Dodatku, ty codziennie widzisz się z Jennifer, bo za pewne z nią chciałaś się spotkać. Nie mogłaś z nią wcześniej wyjść? -odezwał się ojciec.
Wychodzicie już?! -odpowiedziałam , nie przejmując się tym co mówi. Po chwili wyszli. Wsiedli do samochodu czarnego BMV taty, odjechali. Brzydko mówiąc, wkurwiona zakluczyłam drzwi na 3 spusty. Zgasiłam światło na korytarzu i poszłam na chwilę do mojego pokoju. Wzięłam za telefon i napisałam sms do Jenny : `Hej.Nie mogę przyjść`.
Wzięłam paczkę fajek i zeszłam z powrotem na dół. Wygodnie usiadłam na łóżku, kiedy nagle usłyszałam dźwięk mojego dzwonka Wiz Khalifa - Black and Yellow. Wzięłam telefon do ręki, aby zobaczyć kto do mnie zdzwoni. Była to Jen, a ja wiedziałam, że zaraz będę słuchała jak to fajnie ją wystawiłam. Po chwili odebrałam telefon.
-No Siemka.
(będą przekleństwa)
-Słuchaj. Jeśli myślisz, że jesteś ode mnie lepsza, bo masz kasę i możesz sobie mnie olewać!? Czy Ciebie kurwa, pojebało!? -zaczęła drzeć się do słuchawki.
-O co Ci chodzi!? -zapytałam zdziwiona jej reakcją.
-O Ciebie, kurwa. Jesteś nikim.
-piłaś coś? -zapytałam obojętnie, włączając telewizor.
-Żadna szmata nie będzie mi mówiła, że jestem alkoholiczką.
-Co ty do mnie powiedziałaś!? -wtedy puściły mi nerwy.
-Uuuu. Natalka jest wkurwiona, bo ktoś nazwał ją szmatą. Widocznie tak jest. Jesteś szmatą, dziwką, suką i kurwą. Uświadom to sobie!
-Spierdalaj! -rozłączyłam się. rzuciłam telefonem o fotel. Ja osoba, która prawie nigdy nie przeklina, zrobiłam to. Do końca nie zdawałam sobie sprawy z tego co przed chwilą się wydarzyło. Jak ona mogła mi to zrobić?! Była moją najlepszą przyjaciółką... Była jak siostra. To był ewidentny koniec tej przyjaźni. Wyciągnęłam z paczki od papierosów jednego miętowego LM`a. Wyszłam na taras z tyłu domu. Usiadłam na jednym ze schodków, prowadzących na ogród. z przedniej kieszeni spodni wyciągnęłam fioletową zapalniczkę i odpaliłam szluga.
-Och, Jenny. Prędzej, czy później papierosy cię zabiją. -powiedziałam sama do siebie, wypuszczając dym z ust. -Sama miałam rzucić to cholerstwo. -Przygasiłam peta nogą i weszłam do domu.
Zastanawiałam się, co by było gdybym tam poszła. Nie chce o tym myśleć. Straciłam jedną z najważniejszych osób w moim nędznym życiu. Do kogo będę dzwoniła z jakim kol wiek problemem? Jezu. Wszystko się zawali.. Miałam o tym nie myśleć lalalalala. Ciekawe ile wypiła. Dobra, koniec. Włączyłam jakiś film w telewizji i po kilku minutach spałam jak zabita na fotelu w salonie.
środa, 14 sierpnia 2013
Rozdział 3.
Wypełniłam wszystkie zadania i z radością pobiegłam do szatni się przebrać w normalne ciuchy. Półka Jenny była pusta, widocznie wyszła wcześniej. Wychodząc sprawdziłam, czy jutro będę musiała przyjść coś załatwić, jednak kolejny dzień miałam wolny. Przed bramą czekała na mnie mama, lecz ja dostrzegłam wzorkiem idącą samotnie Jen.
-Jenny! -Zaczęłam krzyczeć.
-Czego?-Spytała oschle.
-Spotkamy się dzisiaj?- Zaproponowałam.
-O dziewiętnastej w parku. Elo. -Odwróciła się i poszła dalej. Byłam zdziwiona jej zachowaniem. Nawet się nie pożegnała.
Wzruszyłam ranieniami i wsiadłam do Samochodu.
-Jak było? -Wcisnęła gaz.
-Zajebiście! -w moim głosie na prawdę było słychać zadowolenie. -Zapomniałam ranie,że muszę być dzisiaj tak wcześnie, bo konie przywiozą. Boże mamo, One są cudowne. -Opowiadałam z zapałem przez resztę drogi.
-Czyli jednym słowem dzień udany ? -Zapytała z uśmiechem na twarzy.
-Jak mam stwierdzić, czy jest dobry, skoro w radiu mówią, że wybiła druga po południu? -Zaśmiałam się.
Zawsze z mamą miałam lepsze kontakty niż z resztą rodziny. Uwielbiałam z nią chodzić na zakupy i gadać z nią na temat chłopaków...do puki nie wtrąciła się Kasia. Moja siostrzyczka zawsze potrafiła zabrać rodziców
na swoją stronę, żeby mi się dostało. Ja zawsze ta najgorsza.
Wysiadłam z czerwonego Ford`a, prowadząc się w stronę jednorodzinnego domku na cichym osiedlu, w którym zazwyczaj mieszkały osoby zapracowane, czyli takie jak mój tata. Mama zaczęła wyjmować zakupy z bagażnika, które zrobiła przed moim odbiorem. Dwa razy prze kluczyłam górny zamek w mahoniowych drzwiach. Pchnęłam lekko do przodu i przepóściłam obładowaną matkę.
-Natalia, idź na górę po mojego laptopa. Zrobimy coś dobrego na obiad. -powiedziała zdyszana.
-To jest laptop Taty! -krzyknęłam wchodząc po sosnowych schodach.
Prowadziłam się korytarzem do biura Marka. Zwinnie zabrałam szarego samsunga pod pachę i zeszłam na
dół. Położyłam laptopa na wysepce w kuchni. Usiadłam na jednym z czarnych krzesełek i wbiłam na pierwszą, lepszą stronkę z przepisami. Nic ciekawego nie widziałam, lecz gdy tylko przeniosłam się na inną stronę, pewna sałatka od razu wpadła mi w oko.
-Dawno nie było `Greckiej`. -powiedziałam do mamy, przeglądając składniki.
-A mamy fete? -zapytała o mój ulubiony serek.
-zawsze go mamy. -uśmiechnęłam się.
-Tu masz racje. -Odpowiedziała, pokazując rządek równych zębów.
Pomagałam mamie przy obieraniu warzyw i krojeniu serka. Właściwie to zrobiłam ją prawie sama...a potem przyjechała Katarzyna z Eric`kiem i było po sałatce, na szczęście udało mi się troszkę podkraść, jednak byłam najedzona.
-Jenny! -Zaczęłam krzyczeć.
-Czego?-Spytała oschle.
-Spotkamy się dzisiaj?- Zaproponowałam.
-O dziewiętnastej w parku. Elo. -Odwróciła się i poszła dalej. Byłam zdziwiona jej zachowaniem. Nawet się nie pożegnała.
Wzruszyłam ranieniami i wsiadłam do Samochodu.
-Jak było? -Wcisnęła gaz.
-Zajebiście! -w moim głosie na prawdę było słychać zadowolenie. -Zapomniałam ranie,że muszę być dzisiaj tak wcześnie, bo konie przywiozą. Boże mamo, One są cudowne. -Opowiadałam z zapałem przez resztę drogi.
-Czyli jednym słowem dzień udany ? -Zapytała z uśmiechem na twarzy.
-Jak mam stwierdzić, czy jest dobry, skoro w radiu mówią, że wybiła druga po południu? -Zaśmiałam się.
Zawsze z mamą miałam lepsze kontakty niż z resztą rodziny. Uwielbiałam z nią chodzić na zakupy i gadać z nią na temat chłopaków...do puki nie wtrąciła się Kasia. Moja siostrzyczka zawsze potrafiła zabrać rodziców
na swoją stronę, żeby mi się dostało. Ja zawsze ta najgorsza.
Wysiadłam z czerwonego Ford`a, prowadząc się w stronę jednorodzinnego domku na cichym osiedlu, w którym zazwyczaj mieszkały osoby zapracowane, czyli takie jak mój tata. Mama zaczęła wyjmować zakupy z bagażnika, które zrobiła przed moim odbiorem. Dwa razy prze kluczyłam górny zamek w mahoniowych drzwiach. Pchnęłam lekko do przodu i przepóściłam obładowaną matkę.
-Natalia, idź na górę po mojego laptopa. Zrobimy coś dobrego na obiad. -powiedziała zdyszana.
-To jest laptop Taty! -krzyknęłam wchodząc po sosnowych schodach.
Prowadziłam się korytarzem do biura Marka. Zwinnie zabrałam szarego samsunga pod pachę i zeszłam na
dół. Położyłam laptopa na wysepce w kuchni. Usiadłam na jednym z czarnych krzesełek i wbiłam na pierwszą, lepszą stronkę z przepisami. Nic ciekawego nie widziałam, lecz gdy tylko przeniosłam się na inną stronę, pewna sałatka od razu wpadła mi w oko.
-Dawno nie było `Greckiej`. -powiedziałam do mamy, przeglądając składniki.
-A mamy fete? -zapytała o mój ulubiony serek.
-zawsze go mamy. -uśmiechnęłam się.
-Tu masz racje. -Odpowiedziała, pokazując rządek równych zębów.
Pomagałam mamie przy obieraniu warzyw i krojeniu serka. Właściwie to zrobiłam ją prawie sama...a potem przyjechała Katarzyna z Eric`kiem i było po sałatce, na szczęście udało mi się troszkę podkraść, jednak byłam najedzona.
wtorek, 13 sierpnia 2013
Rozdział 2.
Od tego wydarzenia moje
życie zmieniło się o 180stopni.
Otwierając rano powoli powieki, dojrzałam na zegarku godzinę 07:30.
-Mam jeszcze sporo czasu. –pomyślałam, ponownie zamykając oczy.
Dzisiaj był ostatni dzień opiekowania się małymi kotkami panny Lany Da Von. Dała dość dużą sumę za opieka nad jej małymi kociaczkami. `Pracę` zaczynałam punkt 11:00, więc kto by był na tyle głupi, żeby wstać ponad trzy godziny wcześniej. Owszem, znam taką osobą. Była nią Jenny. Unosiłam się już w sen, lecz ta okrutna dziewczyna musiała nie oczekiwanie zadzwonić i wyrwać mnie z relaksu.
-Czy ty wiesz, która jest godzina? –zapytałam ospałym głosem.
-Dzisiaj miałyśmy być wcześniej, bo będziemy mieli klacz pod opiekę.
-To nie jest dzisiaj! –Momentalnie mnie rozbudziła.
-Wczoraj do mnie dzwoniła pani Sofia i powiedziała ,że mamy być o ósmej. Byłaś przy tym. –Zaśmiała się.
-No, a co z kotkami?
-Kotki oddaliśmy dwa dni temu. Co Ci jest? Brałaś coś? –Słyszałam jak Jennifer wybucha śmiechem .
-To wiesz co. Ja musze kończyć. Zaraz Będę.- Rozłączyłam się i biegiem zaczęłam się szykować. Wybrałam pierwsze, lepsze ciuchy z szafy i Rozczesałam włosy. Lekko podmalowałam oko i zawiązując buty wybiegłam z domu. Droga na przystanek zajęła mi dziesięć minut.
-Nie zdążę. –powiedziałam po cichu.
Żadnego autobusu w tamtą stronę. Miałam jedno wyjście. W pośpiechu wyszukałam kontakt `Kasia` i wcisnęłam numer. Za drugim razem odebrał Eric, jej chłopak.
-Katy śpi.- Powiedział po cichu.
-Eric. Potrzebuje twojej pomocy! Przyjedź na przystanek pod Breuford. Podwieź mnie do schroniska. Prooosze! –Powiedziałam .
-Na którą masz być?- zapytał nie śpiesząc się.
-Na już! –Krzyknęłam.
-Zaraz będę. –Rozłączył się. Mogłam liczyć na niego bardziej niż na Katarzynę, mamę, czy tatę.
Po niespełna 10 minutach podjechał samochód. Otworzyłam drzwi i wsiadłam. Jedyne co usłyszałam to głośny pisk opon. Jechaliśmy skrótami przez las. W taki sposób zdążyłam na równiutką ósmą. Pierwsze rozrobiłam to weszłam do budynku, aby przebrać się w coś wygodnego i spiąć włosy. Nakładałam gumkę na włosy biegnąc do stajni. Na moje szczęście konia tam jeszcze nie było.
-No wreszcie. –Krzyknęła z drugiego końca Jen.
-Jestem na czas. –Zaśmiałam się, przytulając Jenny.
Otwierając rano powoli powieki, dojrzałam na zegarku godzinę 07:30.
-Mam jeszcze sporo czasu. –pomyślałam, ponownie zamykając oczy.
Dzisiaj był ostatni dzień opiekowania się małymi kotkami panny Lany Da Von. Dała dość dużą sumę za opieka nad jej małymi kociaczkami. `Pracę` zaczynałam punkt 11:00, więc kto by był na tyle głupi, żeby wstać ponad trzy godziny wcześniej. Owszem, znam taką osobą. Była nią Jenny. Unosiłam się już w sen, lecz ta okrutna dziewczyna musiała nie oczekiwanie zadzwonić i wyrwać mnie z relaksu.
-Czy ty wiesz, która jest godzina? –zapytałam ospałym głosem.
-Dzisiaj miałyśmy być wcześniej, bo będziemy mieli klacz pod opiekę.
-To nie jest dzisiaj! –Momentalnie mnie rozbudziła.
-Wczoraj do mnie dzwoniła pani Sofia i powiedziała ,że mamy być o ósmej. Byłaś przy tym. –Zaśmiała się.
-No, a co z kotkami?
-Kotki oddaliśmy dwa dni temu. Co Ci jest? Brałaś coś? –Słyszałam jak Jennifer wybucha śmiechem .
-To wiesz co. Ja musze kończyć. Zaraz Będę.- Rozłączyłam się i biegiem zaczęłam się szykować. Wybrałam pierwsze, lepsze ciuchy z szafy i Rozczesałam włosy. Lekko podmalowałam oko i zawiązując buty wybiegłam z domu. Droga na przystanek zajęła mi dziesięć minut.
-Nie zdążę. –powiedziałam po cichu.
Żadnego autobusu w tamtą stronę. Miałam jedno wyjście. W pośpiechu wyszukałam kontakt `Kasia` i wcisnęłam numer. Za drugim razem odebrał Eric, jej chłopak.
-Katy śpi.- Powiedział po cichu.
-Eric. Potrzebuje twojej pomocy! Przyjedź na przystanek pod Breuford. Podwieź mnie do schroniska. Prooosze! –Powiedziałam .
-Na którą masz być?- zapytał nie śpiesząc się.
-Na już! –Krzyknęłam.
-Zaraz będę. –Rozłączył się. Mogłam liczyć na niego bardziej niż na Katarzynę, mamę, czy tatę.
Po niespełna 10 minutach podjechał samochód. Otworzyłam drzwi i wsiadłam. Jedyne co usłyszałam to głośny pisk opon. Jechaliśmy skrótami przez las. W taki sposób zdążyłam na równiutką ósmą. Pierwsze rozrobiłam to weszłam do budynku, aby przebrać się w coś wygodnego i spiąć włosy. Nakładałam gumkę na włosy biegnąc do stajni. Na moje szczęście konia tam jeszcze nie było.
-No wreszcie. –Krzyknęła z drugiego końca Jen.
-Jestem na czas. –Zaśmiałam się, przytulając Jenny.
-Masz jakieś zaniki pamięci? -Zaczęła się śmiać z całej porannej sytuacji.
-Odwal sie ! -Zaczęłam się śmiać razem z nią.
Nagle usłyszałyśmy hałas. Równocześnie spojrzałyśmy się za siebie. Przez wielkie drzwi stajni dojrzałyśmy, jak Sofi wyprowadza konia.
-Biegniemy! -Powiedziałam i ruszyłam. Tuż za mną Jen.
Soffia zaprowadziła na wybieg jednego konia, lecz później ku naszemu zdziwieniu jeszcze drugiego.
-Są piękne! -powiedziałam.
-Prawda. Dwie klacz zostaną u nas na kilka lat. Może jeszcze jakąś będziemy mieli. Stadninę otworzymy i zyskamy nowe datki na utrzymanie schroniska. -odezwała się swoim wiejskim akcentem Sof.
-Będą jazdy konne? Przecież nie mamy instruktora?-zdziwiła się Jennifer.
-To się załatwi późnij. -odpowiedziała i odeszła.
-czyli wakacje mamy z głowy. -powiedziałam. Jen tylko przytaknęła.
Mieliśmy drugą połowę czerwca. Do szkoły przychodziło się tylko wtedy kiedy chciałeś poprawić oceny. Ja nie miałam czego zmieniać ,więc do szkoły przychodziłam tylko na odwiedziny. Po chwili zostałam sama z dwoma końmi na wybiegu. Jennifer wyszła. Najprawdopodobniej zapalić. Widocznie nic nie poradzę na to,że wpadła w nałóg. Odepchnęłam się od barierki i poszłam zobaczyć listę zadań na dzisiaj. Okazało się ,że jeden z koni należał dla mnie ,a drugi dla Jen. Wspaniale się złożyło, ponieważ miałyśmy podobne zadania. Moim zdaniem pierwsze było najtrudniejsze: `Idź zaprzyjaźnić się z klaczą`. Jak ja mam to zrobić!?
Wzięłam się w garść i ruszyłam na wybieg. Mój konik miał brązową maść i białą plamkę na łbie. Fachowo nie pamiętam jak się nazywa ten kolor, ale przynajmniej robię już jakieś postępy. Weszłam na łączke, na której wypuszczona była Aura -czyli powierzony mi koń. Spojrzałam na nią i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego ,że jest o duuużo ode mnie wyższa. Starałam się nie dawać po sobie oznak strachu, ale to zauważyła nawet Sof, która gdy zobaczyła moją panikę, zawołała mnie do siebie.
-Dziecko. Nie ma się czego bać. To jest wytresowany koń. Nic Ci nie zrobi. Wejdę z tobą. Dalej. -powiedziała klepiąc mnie po ramieniu.
-Dobrze. -odpowiedziałam wzdychając głośno.
Soffia otworzyła bramkę i wzięła mnie za rękę. Zaczęła ją głaskać i dawać jej marchewkę, kiedy to ja stałam z boku przypatrując się jej poczynaniom.
-Podaj mu rękę.
-Nie.
-Dalej!
-Nie dam rady.
-Bo będę musiała komuś innemu go powierzyć.
Wzięłam głęboki wdech i powoli wysunęłam rękę. Zareagował bardzo naturalnie, jednak przerażające było czuć jej ciepły oddech z nosa na swojej ręce. Miałam ochotę krzyczeć ` Udało mi się `. Ale nie chciałam jej speszyć. Jeszcze by się na mnie rzuciła, a tego bym nie chciała
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Rozdział 1.
Przychodzi pewien okres w życiu, kiedy wstajesz i nie wiesz co dalej...Na szczęście, przez jakiś czas w moim życiu, nie było takich chwil. Byłam skromną, lecz czasami wulgarną dziewczyną. Moi rodzice: Laura i Marek, adoptowali dziecko jak ja miałam dwa lata. Do teraz nie wiem dlaczego, ponieważ mogli mieć swoje dzieci, jednak woleli zabrać biedną istotkę z domu dziecka. Była ode mnie starsza o trzy lata. Na początku dogadywałyśmy się jak prawdziwe siostry, a potem się coś zepsuło. Nie wiem jak. Po prostu coś prysło i stałyśmy się wrogami. Początkowo mieszkaliśmy w Polsce. Ja- Natalia, Kasia, Mama i Tata, wynajmowaliśmy domek na zachodzie Warszawy. Kilka lat później Ojciec dostał awans i całą czwórką wyprowadziliśmy się do Londynu. W ramach pracy tatusia, dostaliśmy duży dom, można by było powiedzieć Wille, bo w nie każdym domu znajduje się basen i inne rzeczy, o których można marzyć. Można powiedzieć, że byliśmy bogaci, lecz ja nigdy niczym nie lubiłam się chwalić. Dostawałam to czego chcę, byłam z lekka rozpieszczona. W końcu nie każdy ma ponad 20 par converse i kilka par Vans`ów
. Chodziłam do niepublicznej szkoły, w której od kolorowej rzeczywistości, odciągali mnie surowi nauczyciele i wysoki poziom nauczania. Co rok miałam wysoką średnią. Zazwyczaj powyżej 5,2. Wiedziałam, iż nie będę mieć dobrych stopni , Ojciec odetnie mnie od wszystkiego i nie było by tak fajnie. Nauka przychodziła mi z łatwością. W domu praktycznie nic się nie uczyłam. Jedynie przed TEST`em
Jest jedna jedyna rzecz, za którą wręcz nienawidzę: Pali papierosy. Nie chodzi o to, że w ogóle tego nie lubię, bo tak nie jest. Sama czasem zapale. Chodzi o to, że Ona ma astmę. Gdy jest ze mną, stara się nie palić, ewentualnie jak ja zacznę. Wiem, że jeśli chce wypali całą paczkę. Wolałabym jakby piła, ale nie te cholerne fajki. Broke mieszka kilka ulic dalej. Droga do niej zajmuje mi do piętnastu minut. Mieszka w malutkim wynajętym domku. Szczerze? Gdyby chciała, to nie musiałaby wynajmować pokoju u lokatorki, tylko zamieszkać ze mną, lecz ona nie chce się pchać do życia mojej rodziny, a i tak śpi u mnie kilka razy w miesiącu.
Miałam sporo znajomych. W szkole też byłam bardziej popularna. To wszystko dla tego, że jestem przewodniczącą rady uczniów i gdy ktoś ma jakiś problem zgłasza to mi. Bardzo lubię pomagać innym. Jestem nawet pracownicą schroniska dla znalezionych zwierzątek. Mam sporo Hobby. Od pięciu lat jeżdżę konno. Uwielbiam rysować, w dodatku kiedy każdy mówi, że wspaniale mi to wychodzi. Gdy czasem mi się ponudzi to gram na pianinie, lecz zdecydowanie wolę gitarę. Ostatecznie każdy zazdrości mi głosu. Należę do szkolnego chóru. Nie kiedy supportuje większe gwiazdy, które grają w okolicy mojego miasta. Można powiedzieć, że miałam cudowne życie, ale to tylko do czasu...
Subskrybuj:
Posty (Atom)